Wybaczasz, dopóki kochasz

fot. depositphotos.com

Kiedyś jeden z profesorów stadnickiego seminarium powiedział, że świat nie jest zero-jedynkowy. Rzeczywiście, czasem nasze życie jest z jednej strony wspaniałym podróżowaniem z mnóstwem radosnych momentów, a z drugiej – bywa pełne chwil, o których wolelibyśmy zapomnieć. Nie zawsze jest to jednak łatwe, bynajmniej nie jesteśmy sami w naszym istnieniu. Właśnie bowiem o takiej obecności, której doświadczyła osobiście, chciała z nami porozmawiać Helena, pochodząca z małej miejscowości na Białorusi.

Od życia wymarzonego

„Tradycyjna suknia, kwiaty, mnóstwo gratulacji i kochany człowiek obok” – tak Helena wspomina dzień swojego ślubu. „Nawet miejsce, które wybraliśmy na ślub, a był to kościół w tzw. białoruskim Notre Dame w Gierwiatach, nawiązywało do piękna samego Boga. Obiecywałam sobie w tym momencie, że zrobię wszystko, dam z siebie 100%, żeby moja rodzina była wzorem ciepła i miłości”. Później przeprowadzili się do dużego miasta, ponieważ mąż otrzymał lepszą ofertę pracy. Helena pracowała wtedy jako nauczycielka i nie stanowiło dla niej większego problemu, żeby odnaleźć się w tej branży w nowym miejscu. Nieustannie również trzymała się blisko Kościoła i nie mogła sobie wyobrazić niedzieli bez przyjęcia Komunii Świętej. Z mężem jednak było inaczej – to nie mógł, to czasem mu się nie chciało. „Najtrudniejszym okresem wydawał się trzeci rok małżeństwa, w trakcie którego można było odczuć, że albo brak czasu, albo rutyna tak mocno się wkradły, że ciężko było nawet o rozmowę o tym, jak minął nam dzień” – zauważa Helena.

Wielki krach

Pewnego razu moja rozmówczyni postanowiła sobie, że zaskoczy męża czymś przyjemnym i przyniesie mu obiad do pracy. Idea ta jednak zakończyła się dużym niepowodzeniem, ponieważ to, co kobieta zobaczyła, zbliżając się do przychodni, w której pracował mąż, zrujnowało wszystkie dobre pragnienia. „Sytuacja, w której na własne oczy widzisz, że ten, którego kochasz, całuje inną, była nie do zniesienia” – wspomina tę przykrą sytuację. „Zawróciłam, by pójść do domu. Nigdy w życiu nie odważyłabym się podejść do niego w takim momencie. Nie chciało mi się nic. Nawet różaniec, który dostałam kiedyś na Pierwszą Komunię Świętą i który zawsze miałam w kieszeni, nie zachęcał do żadnych próśb”. Kiedy mąż wrócił do domu, powiedziała mu, że o wszystkim wie i nie chce na razie go widzieć. Mężczyzna był bardzo wystraszony, lecz nie starał się usprawiedliwić. „Pamiętam jedynie, że gdy zobaczyłam jego twarz, wyglądała ona tak jak kiedyś, gdy byliśmy na wakacjach w domu. Pożyczył wtedy auto swojego ojca i niestety spowodował wypadek. Był to wzrok syna, który zawiódł ojca i zepsuł coś, co było mu bardzo drogie. Niestety – albo może i stety – nie miałam wystarczająco pieniędzy, żeby przeprowadzić się do innego mieszkania, więc przez pewien czas mieszkaliśmy po prostu w osobnych pokojach” – Helena niechętnie wraca do tamtych chwil.

W modlitwie ratunek

Ponieważ byli na jeszcze stosunkowo nowym dla nich miejscu, ratunkiem dla Heleny stało się uczęszczanie do Kościoła również w dni powszednie. Na początku nie wiedziała, o co ma prosić Pana Boga. Po prostu siedziała w ciszy, obserwując, co dzieje się dookoła. Moja rozmówczyni pochodzi bowiem z miejscowości bardzo katolickiej i wychowywała się w rodzinie bardzo wierzącej. Ta wierność, którą miała w sobie, podtrzymywała ją na duchu. „Boże, Tobie i jemu obiecywałam… Jezu, który też byłeś wierny do końca, przyjmij to, co się dzieje, jako owoc” – modliła się w duchu. Nie wiedziała jednak, że ta prośba serca aż tak szybko dojdzie do Adresata. Był to czas Adwentu, czyli radosnego oczekiwania, i kiedy przyszła wieczorem do kościoła na Mszę Świętą, zobaczyła znajomą twarz. „To Andrzej, razem z którym chodziłam na katechezę w salce parafialnej. Był księdzem i akurat zaczynał prowadzić rekolekcje. Gdy mnie zobaczył, od razu powiedział, że chce ze mną porozmawiać po Mszy Świętej” – opowiada Helena. „Nie widzieliśmy się od lat i nie wiedziałam, że został księdzem. Podczas rozmowy postanowiłam, że opowiem mu, co się wydarzyło. Słuchał mnie bardzo uważnie, a na koniec zaproponował dziesiątkę różańca w mojej intencji. Wyciągnął z kieszeni sutanny dokładnie taki sam pierwszokomunijny różaniec. Odczytałam w tym znak wierności Boga swoim obietnicom. Wróciłam do domu i długo myślałam o tym wszystkim. Trzeba przyznać, że ze strony męża wciąż były podejmowane próby przeprosin. Starał się bowiem wiele zrobić, żebym mogła wyrzucić ten obraz sprzed przychodni ze swojej głowy, lecz ciężko mi było się z tym oswoić” – wyznaje kobieta.

Boże zakończenie

Bóg jednak działa w rzeczach maksymalnie prostych. Pewnego dnia Helena zauważyła, że mąż ma rozdarte spodnie, które zostawił w szafie. Zdobyła się na dobry uczynek i kiedy wzięła je, nagle z kieszeni wypadł różaniec – prosty, zrobiony ze sznurka. „Domyśliłam się, że korzysta z niego, ponieważ mąż palił i różaniec lekko pachniał papierosami od palców. Postanowiłam, że tego dnia poczekam na niego, aż wróci z pracy, i porozmawiamy. Płakał jak dziecko, mówiąc, że kiedy uświadomił sobie, że nic nie pomoże, przypomniał sobie słowa swojej babci, która kiedyś mu powiedziała, że jeżeli chce «zbombardować» Boga, to różaniec jest najskuteczniejszą armatą. Od tego dnia dałam i jemu, i sobie drugą szansę. Podjęliśmy wspólną terapię, a najistotniejsze jest to, że nie ma już takiej niedzieli, kiedy byłabym sama w kościele na Mszy Świętej” – kończy swoją opowieść.

Zawsze możesz wrócić

Zawsze możesz wrócić

Apostazja nie jest nowym zjawiskiem, ale ostatnio coraz częściej można ją zaobserwować. Ksiądz Paweł Gabara, kapłan archidiecezji łódzkiej, a także wykładowca homiletyki i teologii pastoralnej, przybliży nam to zjawisko z różnych perspektyw w rozmowie z dk. Szymonem Szubarczykiem SCJ.