Patrzenie na światło pośród ciemności

fot. depositphotos.com

Jak to się nieraz mówi, najciemniej jest pod latarnią. Jakże bliskie okazało się to przysłowie w życiu Justyny, pochodzącej z pobożnej wsi na Podkarpaciu. Nie wiedziała, że mieszkając niedaleko kościoła, ciemność wątpliwości, wręcz wojującej niewiary, dotknie jej rodzinę. Skomplikowana historia, której podstawą, z jednej strony, nadal jest oczekiwanie na interwencję Boga, a z drugiej – potrzeba głębokiej modlitwy i zaufania, rozpoczęła się w dalekim 2002 roku. Pobożne małżeństwo, którego członkowie pochodzili z jeszcze bardziej pobożnych rodzin, zaowocowało dwa lata później narodzeniem pierwszego syna. Mąż musiał ciężko pracować i często wyjeżdżał za granicę. Justyna nie wiedziała, że kolejne pożegnanie z małżonkiem będzie ostatnim w jej życiu, zmarł bowiem nagle na zawał serca, będąc w pracy.

Tragedia przytłoczyła rodzinę niczym spadająca lawina. „Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Łzy leciały mi z oczu przez cały czas – nie kontrolowałam tego” – wspomina ten czas boleści. „Miałam świadomość, że przez cały czas będę sama ostoją dla dorastającego syna, któremu chciałam przekazać wszystko, co najlepsze. Zawsze trzymałam się Boga i wiary, i to mi naprawdę dodawało sił” – wyznaje.

Blisko Boga

Lata, oczywiście, mijały z niesamowitą prędkością, a mały Janek dorastał. Wiadomo, jak to bywa w otoczeniu rówieśników, kiedy każdy chwali się osiągnięciami swoich rodziców, szczególnie tym, co zrobił ojciec każdego z nich: jaki nowy samochód sobie kupił, ile zarabia itd. Ciężko było znaleźć równowagę i poczucie bycia takim samym jak inni. „Po prostu syn nie miał komfortu doświadczenia miłości obojga rodziców, bez względu na to, jak wiele bym dała, żeby mógł się tym cieszyć” – przyznaje Justyna. Janek był pilnym uczniem w szkole. Chciał się zapoznać ze wszystkim, co mu trafiało do ręki. Szczególne zainteresowanie żywił do biologii i chemii. Uczęszczał do Kościoła oraz na spotkania ministranckie. Pomagał, nieraz do późna, w zrobieniu wraz z młodzieżą dekoracji na uroczystości albo chodził po kolędzie z księdzem proboszczem. „Był tak gorliwy we wszystkim, co robił, że nawet nie pomyślałam, by mogło się to obrócić o 180 stopni” – zauważa kobieta.

Czas zmian

„Na początku nie zwracałam za bardzo uwagi na to, że oprócz pytań o swojego ojca Janek dość często pytał o Boga Ojca: Jaki On jest i czemu chciał, żeby Jego Syn cierpiał? Widać było, że to bolesny temat, budzący w nim dużo emocji i niezrozumienia” – opowiada Justyna. W pewnym momencie chłopiec zaczął mniej angażować się w życie parafii, znajdując tysiące powodów i wymówek, by tego nie robić. Przygotowywał się do matury, chcąc zostać w przyszłości biotechnologiem. Poświęcał temu cały czas, aż w końcu doszło do pierwszego poważnego konfliktu, kiedy powołując się na zmęczenie, nie chciał pójść do kościoła w niedzielę. 

fot. depositphotos.com

„Wiedziałam, że muszę w sposób właściwy zareagować, dlatego poprosiłam wikarego naszej parafii, żeby porozmawiał z nim o tym wszystkim, co dzieje się w jego sercu. Szczegółów tej rozmowy nie znam, ale mogę stwierdzić, że od tego czasu zauważalna była lekka poprawa. Lecz nie był to pełny sukces” – kobieta wraca do tamtych chwil.

Przyszedł czas na studia, kiedy to – jako jeden z najlepszych uczniów w szkole – Janek wyjechał do dość odległego od miejscowości rodzinnej Wrocławia, żeby realizować swoje marzenie. Życie studenta, dostępność rozrywek, przeżycia miłosne – wszystko to fascynowało go. „Nieraz opowiadał mi przez telefon, jak bardzo podoba mu się życie w dużym mieście i że chciałby poznać wielu ludzi. Dom odwiedzał bardzo rzadko. Pamiętam sytuację, kiedy chciałam go poprosić o pomoc przy grobie jego ojca na cmentarzu, na co odpowiedział wówczas, że nie lubi tam być. Natomiast kiedy przyjechał na Wszystkich Świętych, stanął koło bramy cmentarnej na Mszy Świętej i nie chciał wejść. Martwiłam się o niego, ponieważ widziałam, jak traci wiarę, i nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Przypomniałam sobie, że kiedyś rozmawiał z nim ksiądz, i pomyślałam, że będzie to dobry pomysł, żeby ponownie zaaranżować rozmowę, lecz na samą propozycję syn zareagował z wrogością. Powiedział tylko, że nie potrzebuje zamiennika ojca” – wspomina ze smutkiem. Podczas kolejnych świąt w domu Justyna dowiedziała się, że Janek był w kancelarii parafialnej, by wypisać się z Kościoła. Błagała go, żeby tego nie robił, że nie tędy droga, że wszystko, co ma w sercu, należy uformować i zaufać Bożej opatrzności. „Ciężko mi o tym opowiadać, ale myślę, że nie jestem sama w przeżywaniu tego dylematu. Sporo rodzin i małżonków boryka się z podobnym problemem, kiedy to w dobie niewiary człowiek, nie radząc sobie, stawia na siebie, na swoje sukcesy i po prostu nie chce woli Boga w swoim życiu” – przyznaje Justyna.

„Jezu, Ty się tym zajmij!”
o. Dolindo Ruotolo

Pozostaje modlitwa

„Nieustannie modlę się za syna, który bez wątpienia nie jest złym człowiekiem, lecz nieco zranionym przez życie. Jestem w stanie go zrozumieć” – podkreśla kobieta. Jezus na krzyżu doświadczył samotności i porzucenia przez uczniów, miał jednak zaufanie, którego synowi Justyny zabrakło. Na jednych rekolekcjach kobieta dowiedziała się, że istnieje modlitwa do św. Piotra Apostoła, która brzmi następująco: „Boże, z Twojej łaski św. Piotr stał się rybakiem ludzi i opoką, na której opiera się Kościół Chrystusowy. Niech jego wstawiennictwo pomoże nam żyć zgodnie z Twoją wolą i szczerze żałować za chwile niewierności. Przez tegoż Chrystusa, naszego Pana. Amen”. Był to uczeń bardzo gorliwy, który w noc próby również nie poradził sobie z tą gorliwością. Niemniej jednak nadzieja w jego życiu zrealizowała się. „Teraz proszę Boga, aby spojrzał również na mojego syna z miłością i wybaczył nam wszystkim nasze niewierności, szczególnie dokonane w tak otwarty sposób” – podkreśla z mocą Justyna.

Słowo w temacie

Słowo w temacie

Księga Estery, choć należy do kanonu Pisma Świętego, jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych części Biblii. W ciągu wielu lat budziła ona i nadal budzi zaciekawienie oraz wątpliwości co do jej religijnego charakteru wśród badaczy Pisma Świętego.