fot. depositphotos.com

Powszechność problemu nadużywania alkoholu, niestety, w naszym kraju nie słabnie. Co więcej, mierzą się z nim dzisiaj już nie tylko mężczyźni, lecz coraz częściej dotyka on także kobiet. Skutki tego zniewolenia są dotkliwe nie tylko dla osób zmagających się z uzależnieniem, lecz ponadto dla całych ich rodzin.

Problem alkoholowy jednego członka rodziny staje się bowiem problemem wszystkich jej członków, przez co tak często we współczesnych badaniach nad tym tematem rodzinę taką określa się mianem rodziny alkoholowej. Niejednokrotnie przecież, choć nieświadomie, członkowie rodziny próbując ocalić bliskiego z pęt nałogu, czynią alkoholizm tej osoby punktem odniesienia wszystkich swoich decyzji, najważniejszym kryterium swoich postanowień, pierwszym przychodzącym na myśl problemem tworzonej wspólnoty domowej. To zaś tak często skutkuje zaniedbaniem wielu równie ważnych lub o wiele ważniejszych aspektów życia rodzinnego, jak np. konieczności wychowania dzieci i zapewnienia im dostatecznej uwagi czy potrzeby ciągłego pogłębiania miłości małżeńskiej między małżonkami i czynienia zadość pragnieniu poczucia bezpieczeństwa w relacjach między domownikami. Niestety, niezaspokojona w dzieciństwie potrzeba doświadczania miłości i troski ze strony rodziców potrafi boleć przez całe życie.

Rodzina pełna lęku

Pani Helena wychowała się w bardzo prostej rodzinie, wzrastając w ubóstwie, już od wczesnych lat młodzieńczych musząc pomagać rodzicom w pracach fizycznych na roli czy przy wypasie trzody. „Lubiłam pracować – wspomina dzisiaj – choć niejednokrotnie buntowałam się przeciwko rodzicom, że muszę zajmować się takimi rzeczami, podczas gdy moi rówieśnicy mogli uczyć się lub odpoczywać”. Niestety, gdy pani Helena liczyła zaledwie 14 lat, jej mama zmarła przy porodzie jej najmłodszego brata. „Jeden z najpiękniejszych dni życia mojej rodziny – zdradza – stał się zarazem najgorszym z możliwych”. Ona jako najstarsza córka musiała przejąć obowiązki wychowawcze, do tej pory pełnione przez jej matkę. I rzeczywiście, pomimo zmęczenia pracą na roli lub w domu, wieczorami zamiast zajmować się odrabianiem własnych lekcji, zasiadała, by pomóc w nauce młodszemu rodzeństwu. „Na moje braki – wspomina dziś – nauczyciele w szkole przymykali oko, znając moją sytuację”, przez co mogła nadal troszczyć się o rodzeństwo.

Jednak ze stratą żony nigdy nie pogodził się jej ojciec. Z dnia na dzień pani Helena widziała, jak marniał w oczach. „Wiele razy patrzyłam – opowiada – jak płakał. Dopiero po kilku miesiącach zaczął pić”. To stało się początkiem trudnych doświadczeń dla całej rodziny. „Po pewnym czasie zauważyłam – przypomina sobie pani Helena – że czułam się w domu bardziej zalękniona. Ojca bowiem coraz częściej nie było, a gdy wracał, często wszczynał awantury”. Początkowo pani Helena jako najstarsza córka starała się wpłynąć na swojego tatę, by przynajmniej najmłodszym oszczędził lęków i płaczu, jednak z czasem przekonała się, że było to bezskuteczne.

Pełni poczucia winy

fot. unsplash.com

„Odkąd pamiętam – wyjaśnia pani Helena – byłam przekonana, że uzależnienie taty było moją winą, ponieważ nie zrobiłam wszystkiego, by go przed tym nałogiem ustrzec”. Myślała bowiem, że także obowiązek troski o ojca spadł na nią wraz ze śmiercią matki. Toteż każdy jego powrót do domu pod wpływem alkoholu był dla niej bolesny nie tylko ze względu na towarzyszące tym powrotom awantury, lecz przede wszystkim z tego powodu, że były one dowodami, iż nie wypełniła właściwie swojego obowiązku opieki nad ojcem. Czy to nie paradoks? Z czasem pani Helena miała coraz więcej na głowie. Częstsze nieobecności ojca sprawiły, że w pewnym momencie już całkowicie musiała przejąć odpowiedzialność za dom, w tym także za swoje młodsze rodzeństwo. „Wychowywanie ich – z uśmiechem wspomina dzisiaj pani Helena – nie wyszło mi chyba, pomimo wszystko, tak źle. Jeden brat został księdzem, a dwie siostry nauczycielkami, chociaż nie mieliśmy doskonałych warunków ani do modlitwy, ani do nauki”.

Doświadczenie poczucia winy z czasem tylko się pogłębiało. Nawet gdy pani Helena opuściła już dom rodzinny i przeprowadziła się do domu męża, nie zdołała się od niego uwolnić. „Byłam niewolniczką uczucia, że wszystko jest moją winą, że czegoś nie dopilnowałam, nie dopatrzyłam”. Jak sama przyznaje, po latach była tym umęczona. To doświadczenie było, niestety, nie tylko jej udziałem, wspomina bowiem jedną z rozmów z najmłodszym bratem: „Przyznał wtedy, że całe życie obwinia się, że to przez niego ojciec jest alkoholikiem, ponieważ gdyby mama nie zmarła przy jego porodzie, nigdy by się to nie wydarzyło”. Pani Helena przyznała, że było to jedno z najbardziej bolesnych wyznań jej brata. Rozmawiając o tym, już jako dorośli ludzie, wiele lat po śmierci ojca, nadal nie potrafili powstrzymać łez.

„Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem”.
Koh 3,1

Uśmiech wśród łez

Jednym z niezapomnianych i pięknych wspomnień pani Heleny z tego trudnego okresu była wspólna modlitwa, którą każdego dnia celebrowali przy łóżeczku najmłodszego brata, podczas nieobecności ojca. „Gdy nastawał wieczór, a taty wciąż nie było – wspomina pani Helena – klękaliśmy przed obrazami Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi w sypialni i modliliśmy się, by on dotarł szczęśliwie do domu”. Najmłodszy z rodzeństwa pani Heleny przyznał się kiedyś, że to właśnie podczas jednej z tych pełnych lęku rodzinnych modlitw po raz pierwszy usłyszał głos powołania do życia kapłańskiego. „Te chwile, kiedy modląc się, trzymaliśmy się wszyscy za ręce, sprawiły, że i dziś, choć każde z nas poszło już swoją drogą, klękając wieczorem do pacierza, myślimy o sobie nawzajem. Obecnie też każde z nas – jak zapewnia pani Helena – ma w swojej sypialni dwa obrazy: Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Maryi”.

Zawsze możesz wrócić

Zawsze możesz wrócić

Apostazja nie jest nowym zjawiskiem, ale ostatnio coraz częściej można ją zaobserwować. Ksiądz Paweł Gabara, kapłan archidiecezji łódzkiej, a także wykładowca homiletyki i teologii pastoralnej, przybliży nam to zjawisko z różnych perspektyw w rozmowie z dk. Szymonem Szubarczykiem SCJ.