fot. Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej

Ewangelia, czyli Dobra Nowina – jak wynika z samej nazwy – powinna nieść radość. Możemy jej doświadczać szczególnie w czasie liturgii, gdzie uobecniają się wydarzenia zbawcze. Liturgista ks. Łukasz Celiński w rozmowie z kl. Szymonem Szubarczykiem SCJ opowie o radości wyrażanej w czasie Mszy Świętej.

Gdy podróżujemy, często możemy zobaczyć, że Msza Święta przeżywana w innym kraju lub regionie różni się atmosferą. Od czego to może zależeć?

Istotne znaczenie ma tutaj indywidualne wejście w przeżywaną tajemnicę, ale też kultura, do jakiej się należy. Są narody, które wyrażają radość powściągliwie. Uważam, że należymy do nich. Są też narody na południu lub też w krajach cieplejszych, w których ludzie bardziej uzewnętrzniają swoje emocje. Zatem w różnych kulturach emocje wyraża się bardziej lub mniej ekspresywnie. U nas można okazywać radość w sposób zachowawczy. To nie oznacza, że nie wolno się radować, tylko warto wybrać taką formę przeżywania, która nie byłaby zrozumiana jako brak szacunku.

Często Msza Święta jest postrzegana jako wydarzenie, podczas którego należy zachowywać absolutną powagę. Czy w takim razie jest tam miejsce na radość?

Myślę, że powaga nie wyklucza radości. Radość można okazywać na bardzo różne sposoby. Na Mszy Świętej często pojawiają się słowa, w których dziękujemy Panu Bogu, że możemy stać przed Nim i Mu służyć. A zatem warto mieć świadomość tego, że stajemy przed Bogiem, który jest naszym Ojcem i z którym mamy też pewną zażyłość. To nas prowadzi do tego, że doświadczamy Eucharystii jako zbawienia. W takim przypadku trudno jest nie przeżywać głębokiej radości z tego powodu. Myślę więc, że pytaniem, czy raczej problemem, jest to, na ile zdajemy sobie sprawę z Bożej obecności i na ile przeżywamy spotkanie z Panem jako zbawienie, uwolnienie, uzdrowienie, oczyszczenie, uświęcenie i oświecenie. Wchodząc w przestrzeń liturgiczną, im bardziej przeżywamy uwalniającą moc Bożej miłości, tym bardziej pojawia się radość bycia kochanym.

Czyli im większą mamy świadomość, w czym uczestniczymy, tym bardziej owocne w naszym życiu jest też przeżywanie Mszy Świętej…

Zgadza się. Odnowa liturgiczna II Soboru Watykańskiego postawiła za główny cel nie tyle samą ważność sakramentu jako takiego (choć konieczne jest to, żeby sakramenty były sprawowane ważnie), ale celem było świadome, czynne i pobożne uczestnictwo wiernych. Otóż nie wystarczy, aby Msza Święta była ważna, ona ma być owocna w życiu chrześcijanina, aby mógł w nią wejść z sercem wolnym i otwartym, a także dać dostęp Chrystusowi do swojego życia i przeżyć z Nim spotkanie. Tylko to sprawi, że będziemy żyli Eucharystią, a Eucharystia będzie żyła w nas.

fot. unsplash.com

W jaki sposób można okazywać radość na Mszy Świętej?

Jest to pytanie bardzo złożone, bo znowu dotykamy kwestii pewnych elementów kulturowych. Jako przykład mogą posłużyć pewne formy zaaprobowane przez Stolicę Apostolską. W Afryce dozwolony jest rytualny taniec w czasie liturgii, instrumenty perkusyjne oraz inne charakterystyczne elementy wyrażania radości. Gdyby te same oznaki okazywania radości przenieść w nasze realia, prawdopodobnie wzbudziłyby w większości przypadków zdziwienie. Zatem jest to kwestia kultury. Pamiętajmy, że trzeba odróżnić radość od sposobu jej wyrażania. To oznacza, że tę samą radość jako dar Ducha Świętego można wyrażać na różne sposoby. Nie ma tutaj jednej konkretnej reguły, co można robić, a czego nie.

Przebłaganie w Kościele przeplata się z nadzieją, że Bóg przeprowadzi nas przez cierpienie. W tej sytuacji grzech nie ma ostatniego słowa, tylko światło nadziei, czyli Chrystus Zmartwychwstały. To oznacza, że nie ma smutku, którego światło Zmartwychwstałego nie byłoby w stanie rozświetlić nadzieją wiecznej radości.

Można też zauważyć, że podczas Eucharystii sprawowanych w parafiach, gdzie jest dużo akcentów tradycyjnych i folklorystycznych, daje się wyczuć dużo spontanicznej radości, która wyraża się chociażby przepychem i wystawnością z okazji odpustu czy też innej uroczystości.

Ciężko wyobrazić sobie uroczystość taką jak odpust, która nie powodowałaby radości. Pamiętajmy, że odpust jest efektem łaski Jezusa Chrystusa, którą otrzymujemy poprzez Jego śmierć i zmartwychwstanie. Widać to chociażby w Przypowieści o synu marnotrawnym, w której syn doznaje odpuszczenia grzechów. Sytuacja ta domaga się wręcz radosnej uczty, aby cieszyć się, że ten syn był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się. Oczywiście, są tacy, którzy wydają się oburzeni tym odpuszczeniem grzechów, tak jak starszy syn. On jest przykładem takiego smutasa, który nie potrafi się cieszyć. Z jego relacji z własnym ojcem wynika, że żyje trochę jak niewolnik. Wszystko, co mówi w tej przypowieści, wskazuje na to, że żyje jak niewolnik. „Oto tyle lat ci służę…” (Łk 15,29). Tymczasem Kościół poprzez chrzest wprowadza nas w relację dziecięctwa Bożego.

A w jaki sposób może to się odbywać w naszej mentalności?

W naszym przypadku oznaką wielkiej radości i podniosłości może być bardzo uroczysty hymn zagrany na organach albo z towarzyszeniem innych instrumentów, jak to ma miejsce, gdy śpiewamy hymn Te Deum. To hymn bardzo radosny i podniosły, aczkolwiek w naszej kulturze radość jest raczej wyrażana przez podniosłość i uroczyste sprawowanie. Inny sposób to radość wyrażona np. przez obecność na Mszy Świętej orkiestry wojskowej, która gra lub towarzyszy śpiewowi wiernych. Jest to zdecydowanie moment radości, ale w naszym kodzie kulturowym ta radość ma swoje granice. Tak samo wybuchy śmiechu mogą mieć różne podłoże. Dla kogoś może to być dar duchowy z powodu Bożej radości. Można się spotkać z  głupkowatym śmiechem, który nie jest akceptowany, a w niektórych przypadkach mamy do czynienia z wybuchem śmiechu, który można wręcz określić jako złowrogi. Dlatego to są takie sprawy, które trzeba rozeznawać w konkretnym przypadku i konkretnej okoliczności.

A co ze śpiewem?

Śpiew sam w sobie jest wyrazem radości. W liturgii i Piśmie Świętym pojawiają się rozliczne wezwania do radości. Przykładem może być śpiew Alleluja („chwalmy Pana”), a także teksty psalmów śpiewane na liturgii: „wstępujcie w Jego bramy z dziękczynieniem”, „z weselem śpiewajmy Mu pieśni”. Psalmy mówią o tym, że radość wyraża się poprzez śpiew pochwalny, który nas wprowadza w przestrzeń działania Boga. W innym miejscu psałterza jest mowa o wchodzeniu w Jego przedsionki, czyli w miejsce spotkania z Bogiem. Słowo Boże uczy nas, żeby wchodzić z pieśnią pochwalną, a nie ze smutną miną.

fot. unsplash.com

A co dotyczy gestów liturgicznych?

Można wspomnieć np. o przekazaniu znaku pokoju. Przepisy liturgiczne mówią o tym, że powinien być to znak pojednania, radości i jedności, ale zawsze jest taki dopisek: „zgodnie z przyjętym zwyczajem w danym miejscu”. To oznacza, że w jednym kraju będzie to praktycznie ucałowanie się, w drugim – podanie ręki, a w jeszcze innym – skinięcie głową. W krajach śródziemnomorskich przekazanie znaku pokoju odbywa się przez ucałowanie w policzek, natomiast podanie ręki jest symbolem trzymania kogoś na dystans i wtedy to nie wyraża chęci przekazania pokoju. I w tym przypadku mamy sytuację, gdy ten sam gest może oznaczać zupełnie coś innego.

Czy w czasie roku liturgicznego występują dni, kiedy sama radość jest szczególnie zarysowana?

Pomijając uroczysty charakter Wielkanocy i Bożego Narodzenia, mamy takie dwie niedziele, które są nazywane niedzielami radości. Jest to trzecia niedziela Adwentu – Gaudete – biorąca swoją nazwę z wezwania św. Pawła do radowania się, a także niedziela Laetare, czyli czwarta niedziela Wielkiego Postu, w której tematem jest radość Jerozolimy z nadchodzącego zbawienia. Co ciekawe, te dwie niedziele radości właściwie pojawiają się w samym środku okresów bardzo poważnych, które zasadniczo są okresami pokutnymi. W tych momentach szczególnie mocno są zarysowane zaproszenia do nawrócenia, problem grzechu, przebłaganie Boga. Warto jednak wspomnieć, że to przebłaganie w Kościele przeplata się z nadzieją, że Pan przeprowadzi nas przez cierpienie. W tej sytuacji grzech nie ma ostatniego słowa, tylko światło nadziei, czyli Chrystus Zmartwychwstały. To oznacza, że nie ma smutku, którego światło Zmartwychwstałego nie byłoby w stanie rozświetlić nadzieją wiecznej radości. Liturgia przedstawia nam, że to do radości jesteśmy powołani. Czasem do tej radości trzeba dojść przez dolinę smutku. Królestwo niebieskie jest królestwem radości. Kto chce wejść do Bożej radości, musi się jej uczyć już tu na ziemi.

Czyli słowem-kluczem w tym przypadku jest nadzieja…

fot. unsplash.com

Tak, to coś, o czym świat zapomina. Obecnie często żyjemy w kulturze tymczasowości czy też natychmiastowości. Całe emocje opierają się tylko na dzisiaj. Widać to bardzo mocno w mediach. Wystarczy informacja, że dany piłkarz miał mecz i nie strzelił gola, a już musimy się smucić. Natomiast gdy w kolejnym meczu strzeli, to już nie ma mowy o smutku. Nie istnieje żaden proces, żadne przejście z jednej emocji do drugiej. Tymczasem można się radować w nadziei, że Chrystus nie tylko przeszedł przez cierpienie, ale On sam je zwyciężył. W Ewangelii św. Mateusza rozbrzmiewa właśnie perspektywa nadziei. Jezus mówi: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5,4), bo jest nagroda w niebie. I tylko w tej perspektywie nieba mogę pomimo smutku zachować wewnętrzny pokój. Oczywiście, jeśli przeżywam smutek, to nie będę skakał pod sufit i krzyczał z radości. Ta radość byłaby radością w nadziei, radością pełną Bożego Ducha. To będzie czasem wręcz słodycz serca pomimo przeżywanego cierpienia. To jest coś bardzo głębokiego. To tajemnica chrześcijańskiej radości.

Pierworodny sługą Chrystusa

Pierworodny sługą Chrystusa

Pani Regina jest mamą dwóch synów. W życiu małżeńskim – jak mówi – pewne trudności nie zostały rozwiązane w sposób pomyślny. Na początku wszystko wydawało się idealne, lecz później stało się tak, że mąż potrzebował innej osoby i postanowił wyprowadzić się z domu.