
fot. unsplash.com
Jeszcze cztery lata temu byłam ateistką. Moja córka chciała iść wtedy do Pierwszej Komunii Świętej, a nie była jeszcze ochrzczona. Zapytana przez księdza o przyczyny mojej niewiary wyjaśniłam mu, że w liceum stopniowo zaczęłam wątpić w różne katolickie dogmaty, a w czasie studiów psychologicznych uznałam, że Boga nie ma i jest to tylko iluzja, którą karmi się ludzi, aby łatwiej im się żyło. Ten proces odchodzenia od wiary był dla mnie bardzo smutny, jednak na tamtym etapie wydawał mi się jedyną możliwą drogą.
Jak wyglądało moje życie przez kilkanaście lat bycia ateistką? Praca psychologa, mąż, dzieci, znajomi… Nie działo się w nim nic spektakularnego, co mogłoby mnie popchnąć w objęcia Boga Ojca, jak w Przypowieści o synu marnotrawnym. Gdyby ktoś spytał mnie wtedy, z którym z synów się utożsamiam, odpowiedziałabym pewnie, że z tym, który został przy ojcu, bo w swoim przekonaniu nic nie marnotrawiłam!
Cały tydzień zwlekałam z lekturą książki Sprawa zmartwychwstania Josha McDowella, którą ksiądz mi polecił. Gdy zaczęłam czytać, nie mogłam oderwać się od lektury i w nocy z 1 na 2 grudnia 2019 roku uznałam, że jeśli rozum i wiedza rzeczywiście są dla mnie tak istotne, to nieuczciwe byłoby teraz z mojej strony uznanie, że Jezus Chrystus nie zmartwychwstał.
Gdy wyszłam na dwór po tej nocy, miałam dziwne wrażenie, że świat wokół mnie się zmienił. On jakby tętnił jakimś podskórnym życiem, którego wcześniej nie zauważałam. Zobaczyłam głębszy wymiar istnienia. Zrozumiałam, że materia jest jak scenografia do filmu, a ja bardzo się na niej skupiłam, traktując ją jako jedyną istniejącą rzeczywistość.
Mając ogromną potrzebę wyśpiewania swojej radości, zaangażowałam się we współtworzenie scholki w naszej parafii oraz w przygotowywanie wieczorów uwielbienia. Chcąc zgłębiać słowo Boże i rozwijać się, zaczęłam uczestniczyć w spotkaniach wspólnoty parafialnej Colligendi oraz korzystać z prowadzenia duchowego. Modlitwa oraz adoracja Najświętszego Sakramentu stały się dla mnie ważnym spotkaniem z Osobą, a nie jedynie obowiązkiem narzucanym przez kościół lub uspokajającym rytuałem. Bycie osobą wierzącą przestało oznaczać jedynie uznawanie istnienia Boga. Zaczęłam je rozumieć jako życie w ciągłym dialogu z Nim, dążenie do poznawania Go i świadczenie o Jego obecności wśród nas.
Odkryłam nowy gatunek radości, która nie jest tylko chwilowym zadowoleniem albo podekscytowaniem. Ona napełnia poczuciem wewnętrznego spokoju. To radość, że Ty, Jezu, naprawdę jesteś.
W szponach nałogu
Mam na imię Wiesław i jestem narkomanem. Cały czas mówię, że nim jestem, bo narkomanem zostaje się do końca życia. Od 20 lat jestem czysty. Byłem uzależniony przede wszystkim od heroiny, ale każdy narkotyk wydawał się dla mnie dobry, o ile tylko dawał kopa.
Szukając domu…
Nad powołaniem do życia zakonnego zastanawiałam się od czasu szkoły podstawowej. Przyglądałam się wtedy uważnie o dziewięć lat starszej kuzynce. Odwiedzałam ją wraz z jej mamą w różnych placówkach.
Żona Lota – ta zapatrzona w przeszłość
Z historią Lota i jego żony spotykamy się na kartach 19. rozdziału Księgi Rodzaju. Bóg chce ukarać grzeszne miasto Sodomę, a równocześnie pragnie ocalić sprawiedliwego Lota, bratanka Abrahama, i jego najbliższą rodzinę.