Nieśmy cierpliwie swe krzyże

fot. globe24.cz

Podczas nawet pobieżnego studiowania życiorysu sł. Bożego ks. Josefa Toufara przychodzą na myśl słowa Psalmu 144: „On moje ręce zaprawia do walki, moje palce do wojny” (144,1). Od dzieciństwa jego losy przepełnione były ciężką pracą i dramatem związanym z utratą najbliższych mu osób. Być może te sytuacje, jak i późniejsze upokorzenia pozwoliły mu dzielnie znieść zwłaszcza ostatni miesiąc życia, kiedy to był okrutnie bity i torturowany przez czeską bezpiekę (StB), co w konsekwencji doprowadziło do jego śmierci.

Sługa Boży ks. Josef Toufar urodził się 14 lipca 1902 roku w Arnolcu – małej czeskiej miejscowości położonej pomiędzy Brnem a Pragą. Jego ojczyzna była wtedy pod zaborem austro-węgierskim i podobnie jak Polska odzyskała niepodległość po I wojnie światowej. Josef miał jeszcze czworo rodzeństwa. Wychowywał się w typowo wiejskim środowisku, któremu praca oraz życie religijne nadawały rytm. Jego rodzice prowadzili 33-hektarowe gospodarstwo oraz gospodę, która wraz z kaplicą św. Wendelina i jednoklasową szkołą stanowiły centrum gminy. Mawiało się u nich: „Najpierw praca, później szkoła”. Ciężka praca przyczyniła się do śmierci matki, którą Josef stracił w wieku ośmiu lat. Za dwa lata na zapalenie płuc zmarł jego najstarszy brat. Ojciec ożenił się ponownie, ale jego druga żona nie była już tak pracowita i zaradna, dlatego interes związany z gospodą zaczął podupadać.

Choć Josef marzył od dzieciństwa o kapłaństwie, nie miał możliwości realizacji swego powołania. Dopiero po śmierci ojca, mając 26 lat, podjął działania w tym kierunku. Było to skomplikowane, gdyż nie miał matury. Poza jego rodziną niewiele osób wierzyło, że może zostać księdzem, wśród nich jego proboszcz. Na pierwsze trudności natrafił jeszcze w szkole średniej, gdyż nie należał do wybitnych uczniów. Największe problemy sprawiała mu matematyka i w konsekwencji był zmuszony do zmiany szkoły. Dla otoczenia było to niemałą sensacją, że pobiera naukę z młodszymi o 10 lat kolegami. Jego samozaparcie pozwoliło mu osiągnąć sukces i w wieku 33 lat zdał maturę, która była przepustką do upragnionego seminarium. Księdzem został w wieku 38 lat, co w tych czasach było raczej wyjątkiem.

„Za głosem Twym, Panie, poszedłem, daj siłę duszy mej”.
Cytat z obrazka prymicyjnego sł. Bożego ks. Josefa Toufara

„Robi wierzących”

Neoprezbiter był zafascynowany postawą św. Jana Bosko, na którym wyraźnie się wzorował. Zapewne stąd wzięła się jego wielka wrażliwość społeczna, zwłaszcza w stosunku do sierot i biednych dzieci, choć wynikała też pewnie z tego, że sam doświadczył osierocenia. Ksiądz Toufar nie był porywającym kaznodzieją, ale za to zdobywał serca ludzi w codziennym życiu. Pomagał swoim parafianom załatwiać różne sprawy w urzędach, przy żniwach czy nawet w zdawaniu prawa jazdy. Wszyscy mogli na niego liczyć w prozaicznych sytuacjach. Szybko zaskarbiał sobie sympatię ludzi, zwłaszcza tym, że był między nimi. Ci zaś lubili jego prostotę, otwartość i poczucie humoru.

Choć w trudnych czasach dla czechosłowackiego Kościoła ks. Toufar nie zajmował się polityką, to właśnie naciski władzy po niespełna ośmiu latach pasterzowania spowodowały przeniesienie go z pierwszej parafii w Zahrádce do oddalonej o 15 kilometrów, o wiele mniejszej Czychoszczy. Solą w oku władzy było to, że chętnie gromadziła się wokół niego młodzież. Zachowały się m.in. notatki: „Ten Toufar robi nam z ludzi w Zahrádce wierzących”. Nikt się chyba nie spodziewał, że proboszcz będzie przewodził swojej nowej parafii niespełna dwa lata. Tym bardziej, że zjawił się tam jako ksiądz, który łączy społeczność, a nie dzieli.

fot. globe24.cz

Cud w Czychoszczy

Gwoździem do trumny była dla niego sytuacja z trzeciej niedzieli Adwentu 1949 roku. Wtedy 20 osób podczas wygłaszanego kazania zatytułowanego Pośród was stoi Ten, którego nie znacie zobaczyło kołysający się drewniany krzyż będący na tabernakulum. Informacja szybko dotarła do władzy komunistycznej, którą coraz bardziej niepokoiły nieprzebrane tłumy przyjeżdżające do małego kościółka w Czychoszczy. Z tego powodu 28 stycznia 1950 roku porwano proboszcza z plebanii i maltretowano go do 25 lutego 1950 roku, czyli do daty jego śmierci. Sytuację tę wykorzystano do antykościelnej propagandy. Nakręcono w pośpiechu prymitywny film o „cudzie”, na który jednak społeczność nie dała się nabrać. Służby nie przebierały w środkach, aby zmusić kapłana do podpisania dokumentu, w którym przyznawał się do inscenizacji „cudu w Czychoszczy”, praktyk homoseksualnych i pedofilskich. Kilkakrotnie podczas tortur wymuszano ten podpis składany rozedrganą ręką, ale gdy ksiądz dochodził do świadomości odwoływał swoje zeznania, co wprawiało oprawców we wściekłość. W latach 90. udowodniono, że wszystkie zarzuty były bezpodstawne. Również „pokrzywdzeni” po zmianie systemu przyznali, że byli zmuszani przez władzę do świadczenia przeciw swemu proboszczowi. W 2013 roku został rozpoczęty proces beatyfikacyjny.

Bóg za ciebie walczy

Bóg za ciebie walczy

Choć bohater dzisiejszego artykułu został wyniesiony na ołtarze w tym wieku, to żył niespełna 400 lat temu. Był jednym z najwybitniejszych ludzi XVII wieku w Polsce. Nazywano go prorokiem Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, którego dogmat został ogłoszony przez Kościół dwa wieki później.