fot. Archiwum prywatne

Paweł Świeżowski, student pedagogiki specjalnej, zaangażowany w wolontariat na rzecz osób niepełnosprawnych, rozmowę z kl. Wojciechem Olszewskim SCJ rozpoczął od krótkiej historii, która wydarzyła się niedawno: „Pewnego razu podszedł do mnie podpity mężczyzna i poprosił o kilka groszy na butelkę alkoholu. Nieco zaskoczony popatrzyłem na niego i spytałem: «Czy Pan wie, czym jest miłość?». On lekko zdezorientowany wyciągnął garść posiadanych monet, pokazał mi je i powiedział: «To jest miłość!». Wziąłem jego rękę, ścisnąłem w swoich dłoniach i odpowiedziałem: «Proszę Pana, to jest miłość!». Mężczyzna się rozpłakał, podziękował mi i odszedł”.

Podobno już w gimnazjum zaangażowałeś się w wolontariat na rzecz osób niepełnosprawnych. Miałeś wówczas niespełna 16 lat!

Gdy przyjęto mnie do pracy, zaproponowano mi, abym towarzyszył Małgosi cierpiącej na zespół Downa. Podczas pierwszego spotkania, gdy jej rodzice i przedstawiciel ośrodka, w którym pracowałem, zostawili nas samych w pokoju, zrozumiałem, jak trudnego zadania się podjąłem. Pomimo odczuwanego lęku zacząłem od najprostszej rzeczy, czyli od rozmowy. Dziś już jestem przekonany, że osoby niepełnosprawne musimy traktować jak normalnych członków naszego społeczeństwa. Nie wymagają one specjalnego podejścia, trzeba je przyjąć takimi, jakimi są, a przecież niczym się od nas – zdrowych – nie różnią, gdyż posiadają tę samą ludzką godność.

Tę samą, którą dostrzegłeś u tamtego pana na ulicy. Pawle, ale dlaczego osoby niepełnosprawne?

Osoby niepełnosprawne mają to, co mam i ja jako artysta – pragnienie nieustannego tworzenia i współodczuwania. Jestem idealistą i uważam, że w życiu powinno się dążyć do wyższych celów. Chcę pomagać konkretnemu człowiekowi, który ma swój intelekt, swoje myśli, pragnienia, marzenia, uczucia. Który chce żyć w społeczeństwie w sposób jak najmniej ograniczony. Tak jak my, zdrowi, tak osoby niepełnosprawne chcą czuć się potrzebne, posiadać jakieś obowiązki, czasem bardzo proste, ale na miarę swoich możliwości.

Przyznaj, że to, co mówisz, jest nie lada wyzwaniem. Potrzeba do tego odpowiednich kompetencji.

W pracy pedagoga specjalnego nieodłącznym elementem jest czułość. Bez wątpienia jest ona powiązana z czuciem, współodczuwaniem tego, co kryje serce drugiego człowieka. Można by powiedzieć, że tak jak w tańcu trzeba umieć wczuć się w partnera, tak w relacji z osobą niepełnosprawną trzeba wejść w jej tempo, rytm i nauczyć się kroków, które stawia. Nie podkreślając jej kalectwa, choroby, nie zwracając uwagi na dziwne zachowania, które jakoś do nas nie przystają.

Osoby niepełnosprawne mają to, co mam i ja jako artysta – pragnienie nieustannego tworzenia i współodczuwania.

Czego zatem najbardziej potrzebują osoby niepełnosprawne?

Przede wszystkim wspólnego bycia razem. Potrzebują, aby poświęcić im swój czas i cierpliwość. Do tego zdolny jest każdy człowiek, o ile potrafi się na to zdobyć. Nie potrzeba wyższego wykształcenia, ale zwykłej ludzkiej wrażliwości. W pomaganiu ludziom chodzi o to, aby najzwyczajniej w świecie znaleźć dla nich czas. „Miłość się mnoży, gdy się ją dzieli”. Swego czasu odebrałem te słowa bardzo dosłownie i doszedłem do wniosku, że im więcej będę dawał z siebie, tym więcej będę otrzymywał, tym więcej będę miał z życia radości, szczęścia i uśmiechu. Jedna z moich podopiecznych – Magda – powiedziała mi kiedyś: „Nie mam w tym momencie potrzeby testowania siebie, sprawdzania granic swoich możliwości, wytrzymałości. Potrzebuję mieć tylko poczucie bezpieczeństwa, spokój i wsparcie”. Kompetencje kompetencjami, ale to, że potraktujemy drugiego jako kogoś, komu chcemy dać trochę siebie, jest prawdziwie potrzebne nie tylko osobom niepełnosprawnym, ale każdemu człowiekowi. Mimo umiejętności i wiedzy, które też trzeba posiąść, nieodzowna jest czułość i współodczuwanie, chęć wsłuchania się w drugiego człowieka, ale i w siebie.

Masz do czynienia z wieloma ludzkimi dramatami, z życiową niesprawiedliwością… Jak sobie z tym radzisz?

Wychodzę z założenia, że nie można się zatrzymywać na tym, co trudne i niesprawiedliwe. Postanawiam działać. Dzięki osobistemu zaangażowaniu i poświęceniu własnego czasu zrozumiałem, że to jest największa pomoc pośród ludzkich dramatów w odróżnieniu od również potrzebnej, ale bardziej biernej formy, jaką jest wsparcie finansowe. Mogę powiedzieć sam przed sobą, że naprawdę zmieniam rzeczywistość wokół siebie. Dzięki temu ogrom zła, z którym mam do czynienia, nie jest aż tak przytłaczający. Nieraz słyszymy, że w społeczeństwie jest taki, a taki odsetek ludzi niepełnosprawnych. Zgoda, ale spróbujmy ich dostrzegać z osobna, podejdźmy w sposób indywidulany, tak jak Pan Jezus, który kocha ciebie konkretnie i każdego człowieka, znając nas po imieniu.

Właśnie, Pan Jezus… Wiara dodaje mi otuchy w tym wszystkim, dodaje mi pewności, że nie muszę się martwić o swój czas, jeśli poświęcam go drugiemu człowiekowi. Wierzę, że Chrystus wynagrodzi mi to swoim błogosławieństwem w innych moich spawach. Ponadto wiara pomaga mi odkrywać powołanie, misję, którą jako człowiek mam do spełnienia.

Czasem zatrzymujemy się na naszych różnych formach modlitwy. Może warto się zastanowić, czy moją modlitwą nie będzie również to, że się zmobilizuję i zaproszę sąsiadkę czy sąsiada na kawę lub obiad. Może zadzwonię do kogoś, o kim wiem, że cierpi – może tak samo jak ja – na zwykłą samotność. A może przezwyciężę swoje zniechęcenie i urojone przekonanie o byciu niepotrzebnym nikomu i uczynię coś, co nada sens mojemu życiu, abym wreszcie zrozumiał, że na pewno potrzebuje mnie drugi człowiek.

Osoby, którym pomagasz, muszą Ci jednak zaufać. Jak sobie z tym radzisz?

W ostatnim czasie powierzono mi opiekę nad Wiktorem, któremu miałem za zadanie pomóc dotrzeć na rozmowę o pracę. Ta czynność wymagała ode mnie czujności, punktualności i odpowiedzialności za jego bezpieczeństwo. Najtrudniej jest jednak zmierzyć się zarówno mnie, jak i osobie niepełnosprawnej z czynnościami, które dotyczą sfery intymnej. Otarcie buzi, gdy ktoś się ślini, pomoc w skorzystaniu z toalety, karmienie. Wówczas musimy się zdobyć na wspólne zaufanie i pozwolić sobie na przystęp do siebie. Z Wiktorem pomogły nam w tym dystans do samych siebie i poczucie humoru.

Gdy byliśmy na spotkaniu o pracę, musiałem pełnić rolę jego „tłumacza”, gdyż ma on problemy z wyraźnym mówieniem. Spotykamy się pół roku i rozumiemy się na tyle, że jestem z nim w stanie porozmawiać nawet przez telefon. Jednak gdy ktoś go nie zna, ma z tym problem. Wiktor, mimo swojej niepełnosprawności, znalazł pracę w firmie budowlanej. Pracował zdalnie we własnym domu, kontaktował się mailowo z pracownikami firmy – był z nami w społeczeństwie, był na rynku pracy. Znów wracamy do tego, że aby przywrócić osobom niepełnosprawnym miejsce w społeczeństwie, musimy zejść niejako do ich poziomu. Nie obawiajmy się tego, w ten sposób docenimy nasze człowieczeństwo!

fot. Archiwum prywatne

Ktoś jest samotny, wyobcowany… Ktoś inny nie ma czasu dla chorych rodziców, teściów, co wtedy zrobić?

Ciężko jest zrozumieć drugiego człowieka, jeżeli nie podejmujemy z nim dialogu. Osoba starsza powinna czuć się potrzebna, powinna mieć przekonanie, że ktoś jej potrzebuje. Synowa powierza swojej teściowej córkę i dobrze, żeby obydwie miały z tego radość. Pamiętam, jak pewna osoba w sędziwym wieku podeszła do mnie i spytała, czy nie mógłbym jej pomóc w obsłudze telewizora i komputera. Oczywiście się zgodziłem. Zdobyła się na nieco odwagi, pokory i poprosiła o pomoc. Mieliśmy świetną okazję, żeby się poznać i spotkać!

Czasem trudno nam o tę pomoc prosić… nie dajmy się temu zwieść!

Nasi dziadkowie to prawdziwa skarbnica wiedzy na temat życia i ludzi. Tego doświadczenia, które oni w sobie noszą, które przeżyli na swój sposób, nie wyczytamy w żadnej książce. Oni są dla nas źródłem życiowej mądrości. Bo chociaż świat zmienia się bardzo szybko, to jednak człowiek pozostaje ten sam. W życiu nie warto zamykać się na szukanie. Nie można sobie pozwolić na postawę, która wyraża się w przekonaniu, że już wszystko wiem, że nic nie potrzebuję. Takie zachowanie jest zadufaniem w sobie, co gorsza, zamyka nas ono na drugiego człowieka i wpędza w pustkę, w której stajemy się jeszcze bardziej nieznośni.

Chichot losu polega na tym, że nasze zaspokojenie samotności jest na wyciągnięcie ręki.

Chichot losu polega na tym, że nasze zaspokojenie samotności jest na wyciągnięcie ręki. To może być sąsiadka, która mieszka tuż obok, może synowa, z którą mam kiepskie relacje, albo wnuczka, do której się pofatyguję, chociaż teoretycznie to ona powinna przyjść do mnie, bo jest młodsza. Czasem warto złamać pewne konwenanse, aby doświadczyć czegoś pięknego. Taka postawa zakłada pokorę i ryzyko, ale odwagi! Bywa, że panuje w nas przekonanie, że coś nam się należy. Wówczas zdobywamy się na osobistą dumę i tkwimy w patowej sytuacji, która dla nikogo nie jest komfortowa. Gdyby jednak zmienić spojrzenie i zaryzykować to, że zamiast czekać na kogoś, ja dam coś od siebie, wówczas dostrzeżemy, jak wielką radością jest dawanie. Na pewno znamy to z życia, ale jakoś o tym zapominamy. Mimo wszystko spróbuję jeszcze raz. Nie udało się, zawiodłem się. Nie ważne, spróbuję jeszcze raz! Nie rezygnujmy z ludzi, ale cierpliwie walczmy o lepsze jutro dla siebie i dla drugiej osoby.

Zawsze możesz wrócić

Zawsze możesz wrócić

Apostazja nie jest nowym zjawiskiem, ale ostatnio coraz częściej można ją zaobserwować. Ksiądz Paweł Gabara, kapłan archidiecezji łódzkiej, a także wykładowca homiletyki i teologii pastoralnej, przybliży nam to zjawisko z różnych perspektyw w rozmowie z dk. Szymonem Szubarczykiem SCJ.

Od fałszu do autentyczności

Od fałszu do autentyczności

Problem nadmiernego picia alkoholu jest obecny w Polsce. Często okazuje się, że spożywanie alkoholu jest przykrywką dla problemów, które dzieją się wewnątrz człowieka. Można powiedzieć, że uzależnienie jest chorobą nieumiejętnego przeżywania emocji.