Jestem przy tobie…

fot. pixabay.com

Opieka nad osobami nieuleczalnie chorymi nie musi być udręką. Wręcz przeciwnie – dla wolontariuszy może stać się wręcz błogosławieństwem, które pozwala spojrzeć dalej i głębiej.

Wolontariuszką w Hospicjum im. św. Stanisława Papczyńskiego w Licheniu Starym jestem od 2015 roku. Swoją służbę chorym zaczęłam jednak o wiele wcześniej w swoim sercu. Na początku była to modlitwa za chorych z rodziny oraz znajomych. Potem doszło cotygodniowe uczestnictwo we Mszy Świętej w intencji osób cierpiących. Z czasem zrodziło się pragnienie, aby robić coś więcej. Gdy pojawiła się myśl, aby posługiwać w hospicjum, długo modliłam się przed Najświętszym Sakramentem, aby było to zgodne z wolą Bożą. Bałam się, że nie jestem odpowiednią osobą do takiej posługi. Na szczęście szkolenie dla wolontariuszy rozwiało większość lęków.

Zaczęłam regularnie 3-4 razy w miesiącu przychodzić do hospicjum. Byłam pełna podziwu dla całego personelu. Od nich uczyłam się zwyczajności tego miejsca, gdzie jest czas na rozmowę, śmiech, codzienną pielęgnację chorych, a także na modlitwę, łzy i trwanie przy pacjentach. Ogromny szacunek do każdego człowieka stanowi podstawę posługiwania ludziom. Dla mnie najważniejsze było zawsze dzielenie się świadectwem o Bożym miłosierdziu, którego sama wielokrotnie doświadczałam. Bardzo bliskie jest mi wezwanie Jezusa z Dzienniczka św. Faustyny, aby modlić się koronką przy konających. W hospicjum zdarzali się pacjenci, którzy bardzo chętnie odmawiali ze mną Koronkę do miłosierdzia Bożego. Byli też tacy, którzy pierwszy raz słyszeli o kulcie Bożego miłosierdzia. Nie zapomnę takiej chwili, gdy byłam przy pewnej umierającej osobie w ostatnich minutach jej życia. W gronie najbliższej rodziny modliliśmy się koronką. Powierzyliśmy tę chwilę Bogu, wśród łez i bólu, ale bez rozpaczy, ufając Jego miłosierdziu.

W większości przypadków moja posługa jest jednak bardziej przyziemna i polega na przyniesieniu herbaty czy też zawiezieniu do kaplicy chorych uczestniczących we Mszy Świętej. Niezapomniane są chwile, gdy razem z pacjentami robimy ozdoby świąteczne, a latem wychodzimy do ogrodu. Dziękuję Bogu za tę posługę, bo mam wrażenie, że to ja więcej otrzymuję od chorych. Codzienne problemy nie są już takie wielkie. Zdobyłam nową perspektywę dla moich trudności. Życie ludzkie jest przecież takie ulotne… A uśmiech osoby chorej, serdeczne uściśnięcie dłoni i cicho wyszeptane słowo „dziękuję” zostają na długo w sercu.

W szponach nałogu

W szponach nałogu

Mam na imię Wiesław i jestem narkomanem. Cały czas mówię, że nim jestem, bo narkomanem zostaje się do końca życia. Od 20 lat jestem czysty. Byłem uzależniony przede wszystkim od heroiny, ale każdy narkotyk wydawał się dla mnie dobry, o ile tylko dawał kopa.

Szukając domu…

Szukając domu…

Nad powołaniem do życia zakonnego zastanawiałam się od czasu szkoły podstawowej. Przyglądałam się wtedy uważnie o dziewięć lat starszej kuzynce. Odwiedzałam ją wraz z jej mamą w różnych placówkach.