fot. cathopic.com

Jak w Piśmie Świętym mamy do czynienia z wieloma postaciami, tak większość z nich musiała się zetknąć w większym lub mniejszym stopniu z cierpieniem. Natchnieni autorzy dawali upust swoim przeżyciom w psalmach i pieśniach. Autorzy ksiąg mądrościowych prześcigiwali się w dawaniu recepty na lepsze życie z jak najmniejszą dozą bólu. Prorocy zapowiadali często trudne doświadczenia, aby naród wybrany mógł się lepiej przygotować do ciężkich czasów. Ostatecznie zwieńczeniem wysiłków wszystkich tych ludzi w radzeniu sobie z cierpieniem był Jezus Chrystus, który swoim życiem uczy nas, jaki sens może mieć cierpienie. O mądrości zaczerpniętej z Pisma Świętego, jak też i o Zbawicielu, który pozwolił nam spojrzeć na świat z nowej perspektywy, opowie br. Karol Palus OFMCap, zakonnik, kapłan i katecheta posługujący w Białej Podlaskiej, w rozmowie z kl. Szymonem Szubarczykiem SCJ.

Często wspólnoty charyzmatyczne odprawiają różnego rodzaju nabożeństwa, podczas których ma miejsce modlitwa o uzdrowienie. Czy prośba o uzdrowienie nie jest formą ucieczki od cierpienia?

Wyszedłbym tutaj przede wszystkim od Ewangelii, czyli od słowa Chrystusa. Jezus powiedział: „Proście, a będzie wam dane; (…) kołaczcie, a otworzą wam” (Mt 7,7). To oznacza, że człowiek, który doświadcza cierpienia, może prosić o uzdrowienie, ale jednocześnie musi być gotowy na przyjęcie krzyża. Na przykład, gdy boli mnie ząb, to mogę ofiarować ból Panu Jezusowi w danej intencji, ale jednocześnie idę do dentysty, żeby uśmierzyć ból i tego zęba naprawić. Dlatego nie myślę, że trzeba uprawiać masochizm. Zdarza się, że ktoś zachoruje – nie uważam, że ucieczką byłoby pójście do lekarza. W tym przypadku mamy troskę i miłość wobec samego siebie. Wyrazem tej miłości i troski będzie troszczenie się o własne zdrowie czy też o odpowiednie żywienie. Kluczowe tu jest zdrowe podejście, żeby z jednej strony nie przeceniać, że zdrowie jest najważniejsze. Oczywiście, jest ważne, ale nie najważniejsze, szczególnie z perspektywy osoby wierzącej. Z drugiej strony, Jezus zwraca nam uwagę na to, że tak naprawdę to życie doczesne tak czy siak stracimy; i tak przeminiemy, dlatego warto najpierw zabiegać o królestwo Boże.

Przede wszystkim chrześcijanina powinno wyróżniać samo podejście do cierpienia, sprawiające, że ono nie pozbawia życia oraz nie powoduje upadku na duchu dzięki wierze. Chrześcijaństwo nie wprowadza bezsensu, tylko nadzieję.

W Nowym Testamencie oprócz „proście, a otrzymacie” znajdują się też wypowiedzi Jezusa na temat dźwigania krzyża, co jest niezbędnym warunkiem naśladowania Zbawiciela…

W tym kontekście warto też wspomnieć, co oznacza sformułowanie „wziąć krzyż”. Czy to znaczy, że kiedy przychodzi na mnie choroba – czy to psychiczna, czy też fizyczna – to mam powiedzieć, że to jest mój krzyż i zamknąć się w domu? Chodzi o to, aby zrobić to, co można uczynić po ludzku, a jednocześnie mając ten krzyż na swoich ramionach, iść dalej za Jezusem. Niektórzy mówią: „Trzeba cierpieć”. Zbyt często jest to nadużywane, że mamy w jakimś domu sytuację patologiczną, np. mąż bije żonę i znęca się nad nią. I co mamy jej powiedzieć? „Każdy ma nieść swój krzyż”? I taka kobieta ma przez 30 lat swojego małżeństwa być poniżana? Czy Bóg tego chce? Czy miłością będzie to, że będzie poddawać się, gdy będzie poniżana lub bita? Czy też raczej, kiedy powie mężowi: „Jak mnie jeszcze raz uderzysz, to dzwonię na policję”, rzeczywiście zadzwoni i wtedy to nim wstrząśnie? I tu wchodzi właśnie odpowiednie rozumienie miłości i niesienia krzyża, bo my często upraszczamy to pojęcie. Jeżeli niesienie go by wystarczało, to medycyna i lekarze są zupełnie niepotrzebni. A przecież mówi się, że lekarze też mają powołanie od Boga… Chrześcijan postrzega się też trochę przez pryzmat cierpiętnictwa, a tymczasem chrześcijanin równie dobrze może być człowiekiem sukcesu. Przede wszystkim chrześcijanina powinno wyróżniać samo podejście do cierpienia, sprawiające, że ono nie pozbawia życia oraz nie powoduje upadku na duchu dzięki wierze. Chrześcijaństwo nie wprowadza bezsensu, tylko nadzieję.

Jak sobie radzić z bólem w codzienności?

Uważam, że to dotyczy dwóch kwestii. Pierwsza to przede wszystkim sprawa społeczeństwa i ludzi, którzy otaczają taką osobę chorą. Chrystus mówi, aby chorych nawiedzać, czyli też ich pocieszać. Chodzi o to, że bliscy i w ogóle ludzie w otoczeniu powinni być wsparciem, chociaż ostatecznie i tak w pewnym stopniu pozostaje samotność w cierpieniu. Natomiast druga kwestia to wszystko to, co będzie się rozgrywać między chorym a Chrystusem. W ogóle jest to trudny temat, który łatwo się omawia z perspektywy człowieka zdrowego. Kiedyś czytałem świadectwa różnych kapelanów szpitalnych. Często w ich relacjach powtarzało się, że człowiek po prostu milknie wobec tajemnicy cierpienia. Łatwo jest nam mówić, gdy dobrze się czujemy. Zupełnie co innego, kiedy człowiek leży na sali szpitalnej i nie może się ruszyć. Warto odesłać do św. Jana Pawła II, który napisał list Salvifici doloris o tajemnicy cierpienia. Co ciekawe, pisał to człowiek, który sam cierpiał na oczach świata oraz pokazał, że nie jest tylko teoretykiem, lecz mówi o czymś, czego sam doświadcza.

Czy można mówić, że Bóg ma specjalnie dla nas pewne konkretne cierpienia?

Na ten moment uważam, że nie. Często przypisujemy Bogu – tak samo jak trzech przyjaciół Hioba – że cierpienie bierze się stąd, iż ktoś musiał wcześniej zgrzeszyć. Albo ty, albo twoi bliscy – nie ma innej możliwości. W takiej koncepcji nie ma miejsca na niezawinione cierpienie. W Ewangelii jest taki fragment, gdzie niewidomy od urodzenia jest pytany przez faryzeuszów, z powodu czyich grzechów został tak pokarany. Jezus stwierdza, że ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, tylko to wydarzyło się po to, aby objawiła się chwała Boża. A zatem to nie jest takie proste… Pan Bóg może wykorzystać dane cierpienie, żeby uświęcać człowieka.

fot. cathopic.com

Nawet psychologia mówi, że dużo zależy od tego, jak człowiek przeżyje swoją trudną sytuację. Niektórzy szybko ją przepracują i to ich jeszcze bardziej umocni, a inni zatracają się w nałogu, bo nie są w stanie przejść nad swoim cierpieniem do porządku dziennego. W Księdze Hioba mamy wyraźnie powiedziane: „Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?” (2,10). W Starym Testamencie wszystko pochodziło od Boga, dopiero z czasem to podejście zaczęło ewoluować. Z lektury Ewangelii rodzi się natomiast pytanie o cierpienie Chrystusa… Czy Bóg chciał tego cierpienia? Czy też raczej pragnął pokazać ludziom, jak bardzo ich kocha, i dlatego pozwolił na nie. Jezus powiedział, że nie ma większej miłości niż ta, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół, czyli pokazał nam w sposób najbardziej czytelny, czym jest miłość. Bowiem, jak inaczej pokazać komuś, że się go kocha, niż ofiarowując samego siebie za jego życie? To, co Bóg chciał nam pokazać, to właśnie Jego miłość oraz to, że cierpienie może być środkiem do uświęcenia człowieka. Jednak wiemy, że nie zawsze tak jest, bo może być tak, że ktoś straci wiarę z powodu cierpienia. Dużo zależy od tego, jak podejdziemy do tej rzeczywistości.

Często zdarza się, że ludzie odruchowo boją się cierpienia i ten strach działa też paraliżująco na relację między Bogiem a człowiekiem. Jak zatem przejść ponad strachem i zawierzyć Bogu?

Życie w zawierzeniu Bogu nie oznacza, że będziesz wolny od lęku. Myślę, że czasami tak rozumujemy, że ufa Bogu ten, kto w ogóle się nie boi. Odnosząc się do Ewangelii, trzeba stwierdzić, że to nieprawda. Za przykład weźmy Chrystusa, bo mówiąc o cierpieniu, nie możemy na Niego nie patrzeć. Z perspektywy wiary zobaczmy, co było w Ogrójcu i czy Jezus się nie bał. Ewangelista Łukasz zwraca uwagę na to, że Mistrz w ogrodzie Oliwnym pocił się krwią. Medycyna już to opisała i udowodniła, że człowiek w sytuacji ogromnego lęku poci się krwią. Jezus bardzo się bał, dlatego chciał, żeby byli z nim uczniowie. Niczego więcej od nich nie oczekiwał poza ich obecnością. Czyli po prostu potrzebował wsparcia w cierpieniu. Zatem i Jezus zmaga się z lękiem, boi się tego cierpienia, dlatego prosi Ojca: „Jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich” (Łk 22,42). Jezus modli się wprost, żeby to cierpienie na Niego nie przyszło.

Raczej wracamy do początku, do tego pierwszego pytania o to, co zrobić z cierpieniem. Jezus prosi Ojca, żeby nie musiał z tego kielicha pić, ale jednocześnie wyraża swoje pragnienie: „(…) nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (22,42). Pokazuje, że ma do Ojca bezgraniczne zaufanie. Nawet jeśli Bóg pozwoli na mękę, to Jezus ufa Ojcu, że to wyjdzie na dobre, bo On wie lepiej.

W tej sytuacji Chrystus jest dla mnie punktem odniesienia i On pokazuje jako człowiek, jak zmaga się ze wszystkim, co dotyczy każdego człowieka. Jednocześnie jest też cały w Ojcu i zawierza Mu w tym doświadczeniu, czyli ma ufność, że jest w rękach Boga i rzeczywiście On Go ocali od cierpienia i śmierci. Ostatecznie radosnym finałem jest zmartwychwstanie, które następuje po męce i śmierci. W tym dopatruję się światła dla człowieka cierpiącego.

Pierworodny sługą Chrystusa

Pierworodny sługą Chrystusa

Pani Regina jest mamą dwóch synów. W życiu małżeńskim – jak mówi – pewne trudności nie zostały rozwiązane w sposób pomyślny. Na początku wszystko wydawało się idealne, lecz później stało się tak, że mąż potrzebował innej osoby i postanowił wyprowadzić się z domu.