
fot. depositphotos.com
„Amalekici przybyli, aby walczyć z Izraelitami w Refidim. Mojżesz powiedział wtedy do Jozuego: «Wybierz sobie mężów i wyrusz z nimi do walki z Amalekitami. Ja jutro stanę na szczycie góry z laską Bożą w ręku». Jozue spełnił polecenie Mojżesza i wyruszył do walki z Amalekitami. Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita”.
Wj 17,8-11
Zetknięcie się z Amalekitami – wrogim wojowniczym plemieniem – to kolejna przeszkoda, z którą przyszło zmierzyć się narodowi wybranemu w jego wędrówce z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej. Mojżesz, powołany przez Boga od samego początku tej historii na przywódcę Izraela, nieraz był zmuszony do obrony siebie zarówno wobec faraona, jak i wobec własnego ludu. Za każdym razem jednak Mojżesz nie był sam: miał przy sobie wiernego Aarona, ale jego prawdziwą mocą był zawsze jedynie Jahwe – Bóg Najwyższy, którego moc objawiała się w najtrudniejszych momentach.
Cuda, dokonane Bożą mocą, zawsze były czynione za pośrednictwem Mojżesza. Zaczynając od plag, gdy przywódca Izraela wyciągał rękę nad ziemią egipską, a na niej objawiało się dotknięcie Bożej ręki; przez wyprowadzenie wody ze skały za pomocą laski, która tak przypomina laskę pasterską; aż po zwycięstwo nad wrogim plemieniem, dokonane przez walczącego Jozuego oraz Mojżesza, który stał nad polem bitwy, trzymając tę samą laskę w podniesionych rękach. W każdym momencie, gdy Pan interweniował, czynił to dla Izraela wyłącznie z własnej inicjatywy, opiekując się nim jak dzieckiem. Dzieckiem, które jest niesforne, ale mimo to ukochane. Opiekował się, ale też i wychowywał, pozwalając uczyć się na własnych błędach.
Takim momentem wychowawczym stała się godzina zagrożenia ze strony mocnego nieprzyjaciela – Amalekity. Odsłoniła ona w narodzie wybranym i jego przywódcy zalążek pychy i chęć przejęcia inicjatywy: Mojżesz już nie pytał Najwyższego o radę, nie prosił o pomoc w zmaganiu. Zdecydował według własnego uznania, postanawiając wysłać naród do bitwy, a samemu zamierzając wspierać wojowników za pomocą laski Bożej, którą to już dokonał wielu cudów. Miał konkretny plan: będzie modlił się do Pana w geście podniesionych rąk, a Pan wybawi swój lud, tak jak robił to zawsze. I tak rzeczywiście się stało: Bóg wysłuchał modlitwy. Wziął udział w zamyśle Mojżesza, ale jedynie na tyle, na ile w tym planie dla Niego przewidziano miejsca. I walka trwała cały dzień… Wynik był trudny do rozstrzygnięcia. Zginęło wielu wybranych wojowników… A Mojżesz ze zmęczenia już nie potrafił sam trzymać rąk podniesionych, aby dalej się modlić. Jakże mocno ten obraz różni się od wielkich zwycięstw, gdy Izrael w całości powierzał swój los Panu: wybrane rydwany Egiptu przykrywały fale, a potężne ściany Jerycha rozsypywały się niczym piasek.
Lekcja, którą przyswoił sobie Mojżesz, jest aktualna także i dzisiaj: prawdziwa modlitwa do Boga jest postawą zawierzenia się Mu w całości. Nie tak, jak sami byśmy chcieli, ale tak, jak widzi On. A wtedy nasze ręce złożone w modlitwie nie opadną ze zmęczenia, ponieważ zamiast nas będzie walczył sam Najwyższy.
Słabnące mięśnie
Słowo „sarkopenia” pochodzi z języka greckiego, w którym sarkos oznacza mięśnie, a penia – ubóstwo, utratę. Termin ten został zaproponowany już w 1988 roku, ale dopiero w 2016 roku sarkopenia została uznana za niezależną jednostkę chorobową.
Nieśmy cierpliwie swe krzyże
Podczas nawet pobieżnego studiowania życiorysu sł. Bożego ks. Josefa Toufara przychodzą na myśl słowa Psalmu 144: „On moje ręce zaprawia do walki, moje palce do wojny” (144,1). Od dzieciństwa jego losy przepełnione były ciężką pracą i dramatem związanym z utratą najbliższych mu osób.
Anna – ta pełna wdzięczności
Anna, pierwsza żona Elkany, jest jedną z kobiet stanowiących wzór pobożności i ufności wobec Boga. Chociaż mąż darzył ją miłością, w rzeczywistości była jednak kobietą bardzo nieszczęśliwą. Przyczyną tego stanu stały się niepłodność oraz nieustanne nękanie ze strony drugiej żony Elkany – Peninny.