Przyjmuję syna i cierpienie

fot. depositphotos.com

Stworzenie pełnej zrozumienia relacji między rodzicami i dziećmi nie należy do najprostszych zadań rodzicielskich, a bywają sytuacje, w których zdaje się to niemożliwe. Jednak nie zawsze zrozumienie konieczne jest do tego, by kochać, szczególnie w przypadku tak wyjątkowych więzów, jakimi są więzy rodzinne. Niezrozumienie nie zawsze jest bowiem zawinione. Bywa przecież, że staje się ono wyzwaniem, jakie stawia przed nami życie, które jest nam zadane w miłości. Wówczas nie dzieli ono, ale zbliża jeszcze bardziej, sprawiając, że nawet jeśli pomiędzy nami niemożliwa staje się komunikacja werbalna, odnajdujemy inne sposoby na to, by „mówić” o miłości w sposób zrozumiały dla drugiej strony.

Wierność we wdzięczności

Podczas jednej ze szpitalnych wizyt, na wyjątkowo gwarnym tego dnia korytarzu – pełnym ludzi spieszących, by zobaczyć bliskich sobie chorych – natknąłem się na jedną z pielęgniarek. To właśnie ona po krótkiej rozmowie, prowadząc mnie, wskazała mi drzwi, mówiąc: „Tutaj na pewno znajdzie ksiądz kogoś, kto nie odrzuci propozycji rozmowy”, po czym zniknęła wśród ludzi tłoczących się wzdłuż korytarza. Zapukałem. Drzwi otworzyła mi młoda kobieta, wyraźnie zmęczona i strapiona. Gdy uchyliła szerzej drzwi, spostrzegłem, że na łóżku pod oknem leży młody człowiek, ewidentnie dotknięty znacznym upośledzeniem. Miał około 15 lat. Wymagał stałej opieki specjalistów, w tym i matki, która bezsprzecznie spędzała z nim każdą chwilę dnia i nocy, o czym świadczył chociażby koc zostawiony na krześle obok łóżka. Gdy pani Wioletta – bo tak miała na imię – zaprosiła mnie, bym usiadł, podzieliła się ze mną historią swojego życia i choroby syna Mateusza. „Zakochana dość szybko wyszłam za mąż, a niedługo po ślubie dowiedziałam się, że jestem w ciąży” – wspominała. Radości z tej nowiny zdawało się nie być kresu. Pani Wioletta i jej mąż z utęsknieniem wyczekiwali narodzenia się maleństwa. Kres uciesze przyniósł jednak lekarz, który na jednym z kolejnych badań zapowiedział, że dziecko urodzi się ciężko chore, delikatnie sugerując aborcję. „W ten sposób najpiękniejszy sen naszego małżeństwa zmienił się w największy koszmar, którego ani ja, ani mój mąż nie spodziewaliśmy się”. Jak twierdziła pani Wioletta, choć nie byli gotowi na tak wielki krok w nieznane, postanowili przyjąć wraz z dzieckiem także jego chorobę, przyrzekając sobie wzajemnie, że podobnie jak dziękowali Bogu za dar potomka, tak też będą dziękować Mu za jego chorobę, wiernie kochając i Boga, i dane im przez niego dziecko, pomimo trudów związanych z wychowaniem chorego.  

Cud Matki względem dzieci

„Rzeczywiście, tak jak zapowiadał lekarz, nie było nam łatwo. Odkąd urodził się Mateusz, moim domem jest szpital, a domem mojego męża – praca, której potrzebowała nasza rodzina, by zapewnić możliwość leczenia naszemu synowi” – wyznała pani Wioletta. Początkowo wspierali się, zabiegali o to, by choć krótkie chwile mogli spędzać razem, lecz z czasem coraz bardziej stawało się to niemożliwe. Pogłębiająca się choroba Mateusza wymagała znaczniejszych nakładów finansowych i większej opieki, stąd młode małżeństwo widywało się ze sobą rzadziej i rzadziej. 

fot. depositphotos.com

„Jedyne randki, na jakie mogliśmy sobie pozwolić, miały miejsce przy łóżku Mateusza. Siadaliśmy we dwoje i wspólnie jedliśmy przywiezione przez męża jedzenie, a rozmowy kręciły się tylko i wyłącznie wokół syna. Przestaliśmy już rozmawiać o sobie”. Jak przyznała pani Wioletta, trochę się w tym wszystkim pogubili. Nie wiedzieli już, co powinni zrobić, aby uszczęśliwić zarówno syna, nie lekceważąc przy tym potrzeb współmałżonka. Matka cała pochłonięta troską o syna czuła bowiem, że zaniedbuje męża, który opuszczony i zmęczony trudem takiego życia coraz bardziej popadał w alkoholizm. Punktem zwrotnym w ich małżeństwie stała się jednak pielgrzymka do sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej na Jasnej Górze. Tam razem mieli modlić się o wypełnienie się woli Bożej względem ich syna, który z dnia na dzień czuł się coraz gorzej. Jednak każde z nich oprócz tej wspólnej intencji zawiozło swoją prywatną: pani Wioletta błagała o uwolnienie męża od alkoholizmu, a on o łaskę odnowienia ich miłości małżeńskiej. Co ciekawe, oboje powrócili z tej pielgrzymki z nowymi postanowieniami. Pani Wioletta postanowiła dołożyć starań, aby rozbudzić na nowo ich miłość, a jej mąż postanowił przestać nadużywać alkoholu.

„Bezradność
jest podarunkiem miłości,
która rozumie ból
i może w nim
tylko towarzyszyć”.
Alojzy Henel, bezradność

Nie tak to sobie wyobrażaliśmy

Jednak stan Mateusza ciągle się pogarszał. Choć nie potrafił mówić, widać było na jego twarzy ogromne cierpienie. Z oczu obojga rodziców coraz częściej płynęły łzy współczucia, bo choć bardzo pragnęli, niczego nie mogli zrobić, by ulżyć synowi w cierpieniu. Przy jego łóżku byli jednak razem, trzymając go za dłonie, karmiąc, tuląc. Robiąc, co w ich mocy, by w tym trudnym czasie był przekonany o jednej ważnej rzeczy, a mianowicie o tym, że jest kochany. „Powtarzaliśmy mu prawie bez przerwy, że go kochamy, że jest naszym skarbem, że nasze życie jest dzięki niemu piękniejsze, pomimo iż wcale nie było łatwe. Wraz z synem przyjęliśmy bowiem kiedyś trud życia i zarówno syna jak trud życia kochaliśmy teraz podobnie jak siebie”. Pani Wioletta z rozczuleniem wspominała ich wspólne małżeńskie modlitwy przy szpitalnym łóżku Mateusza, kiedy razem klękali i odmawiali różaniec czy Koronkę do miłosierdzia Bożego. Przerywały im tylko jęki syna, który cierpiał z bólu, a oni z rozdartym sercem nie potrafili dalej kontynuować. One to cementowały ich małżeństwo w czasie wielkiej próby.

Kilka dni temu otrzymałem telefon od pani Wioletty, która oznajmiła mi, że jej syn zmarł w szpitalu poprzedniego dnia. Powiedziała drżącym głosem: „Dziękujemy z mężem Maryi, Matce Częstochowskiej, że zechciała wysłuchać i tej wspólnej naszej prośby, choć – przyznając szczerze – nie tak to sobie wyobrażaliśmy”.

Pierworodny sługą Chrystusa

Pierworodny sługą Chrystusa

Pani Regina jest mamą dwóch synów. W życiu małżeńskim – jak mówi – pewne trudności nie zostały rozwiązane w sposób pomyślny. Na początku wszystko wydawało się idealne, lecz później stało się tak, że mąż potrzebował innej osoby i postanowił wyprowadzić się z domu.