Moje doświadczenie chrztu

fot. depositphotos.com

Moja pierwsza córka półtora tygodnia po urodzeniu ciężko zachorowała i straciła przytomność. Karetką pogotowia jechaliśmy do szpitala, a ja modliłam się, żebyśmy zdążyli.

Zostawiłam córkę w szpitalu i wróciłam do mamy, aby pojechała ze mną do Piotrkowa Trybunalskiego, poszukać księdza, który ochrzciłby moją córeczkę. Cały czas była nieprzytomna. Kiedy znaleźliśmy księdza, wróciliśmy z nim do szpitala. Pielęgniarka przyniosła mu dziecko w dalszym ciągu nieprzytomne. Gdy ksiądz wypowiedział: „Ja chrzczę Cię, Ewelino, w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, moja córeczka otworzyła oczka i zaczęła się rozglądać po pokoju. To był cud chrztu świętego. Miała takie mądre spojrzenie, patrzyłam na nią i dziękowałam Bogu za tego kapłana, którego dosyć długo szukałyśmy, a tylko ojciec jezuita zgodził udać się z nami do szpitala.

Moja trzecia córeczka urodziła się z wadą serca i przebywała w szpitalu w Łodzi. Umarła po 3,5 miesiąca i nie zdążyłam jej ochrzcić w kościele, za długo zwlekałam, była ochrzczona z wody w szpitalu. Bardzo cierpiałam, a ponieważ miałam jeszcze dwie córki i musiałam dalej funkcjonować, zepchnęłam głęboko ten ból i poczucie winy. Byłam wtedy bardzo daleko od Boga, żyjąc – bo tak trzeba. Po łasce nawrócenia, gdy doświadczałam wzrostu duchowego, zaczynałam patrzeć innymi oczami na to, co wydarzyło się w moim życiu. Miałam świadomość, że to ja przyczyniłam się do choroby córeczki, nie dbając o nią w moim łonie. W moim sercu odczuwałam pustkę, trudno było mi samej sobie wybaczyć. Około 2008 roku uczestniczyłam w trzecim tygodniu rekolekcji ignacjańskich w Wałbrzychu z odnową w Duchu Świętym. Spacerując wzdłuż stawu, odmawiałam modlitwę różańcową. Na końcu stawu na drzewie wisiała kapliczka z obrazkiem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Przystanęłam na chwilę, zawierzając Jej to, co było w moim sercu. Wracając, w połowie drogi doświadczyłam niespodziewanie ogromnego spokoju. Przystanęłam i znieruchomiałam, poczułam, jak do mojego serca ktoś wkłada ten obrazek Maryi z kapliczki. W pustkę mojego serca wlała się tak wielka miłość, radość i pewność, że moja Oleńka jest w niebie wraz z Maryją oraz to, że moim domem jest niebo, a Ola tam na mnie czeka. Moment tej łaski Bożej noszę w sercu do dzisiaj.

Szukając domu…

Szukając domu…

Nad powołaniem do życia zakonnego zastanawiałam się od czasu szkoły podstawowej. Przyglądałam się wtedy uważnie o dziewięć lat starszej kuzynce. Odwiedzałam ją wraz z jej mamą w różnych placówkach.