
fot. depositphotos.com
Czy to w świetle szczęścia codziennych dni, czy też w mroku ciemnej doliny trosk, ty również możesz spotkać na swej drodze Boga – żywego, namacalnego. Wystarczy otworzyć Mu drzwi swego serca i zaprosić modlitewnym szeptem.
W swoim życiu wiele zawdzięczam modlitwie – tej cichej, wypowiadanej przeze mnie w zaciszu pokoju czy pustego kościoła, jak również modlitwie tych, którzy darzą mnie miłością i życzliwością. Kilkakrotnie doświadczyłem również owoców modlitwy niejako bezpośrednio po jej zakończeniu. Pierwszy raz w czasie rekolekcji, a innym razem – gdy poprosiłem o nią jednego z kapłanów, w czasie gdy moje życie było dla mnie przygniatającym ciężarem. Pragnę opowiedzieć o tym pierwszym wydarzeniu.
Wchodząc w dorosłe życie, a jednocześnie uczestnicząc w życiu Kościoła, spotkałem na swojej drodze grupę ludzi, którzy wiele mówili o doświadczeniu Boga Żywego. Doświadczeniu, w którym człowiek przekonuje się bardzo osobiście, że Bóg naprawdę istnieje. Pewnego razu, korzystając z okazji, pojechałem z tymi osobami w góry, by wspólnie przeżyć czas rekolekcji. W trakcie ich trwania stwierdzenie o „Bogu żyjącym i działającym dzisiaj” powtarzane było bardzo często, a przy tym podawano rozmaite przykłady tego działania w życiu konkretnych ludzi. Mówiono o tym, jak Bóg uzdrawia, uwalnia czy zmienia życie ludzi na lepsze, wyciągając ich z beznadziei, w jakiej tkwili, i nadając nowy sens ich życiu.
W naturalny sposób i w moim sercu zrodziło się pragnienie takiego spotkania z Bogiem; pragnienie momentu, w którym zrozumiałbym, że to do mnie osobiście przychodzi Bóg i pozwala mi siebie doświadczyć. Ostatniego dnia rekolekcji w trakcie adoracji Najświętszego Sakramentu prosiłem Pana, aby pozwolił mi doświadczyć swojej obecności. Nie wiedziałem, jak przyjdzie i po czym będę mógł Go rozpoznać – znałem pewne przykłady, ale nie potrafiłbym sobie wyobrazić tego, co wydarzyło się zaraz po tym, jak kapłan pobłogosławił mnie Najświętszym Sakramentem. Po uczynieniu znaku krzyża monstrancją, w której był obecny Chrystus w chlebie eucharystycznym, odszedłem do ławki, a gdy usiadłem, ogarnął mnie pokój serca, jakiego chyba nigdy wcześniej nie doznałem, a zważając na moją sytuację życiową, ogarnął mnie pokój, na który nie byłbym w stanie się zdobyć, nawet przy pomocy autosugestii – jakby może pomyśleli niektórzy. Oprócz pokoju serca czułem się wolny i szczęśliwy jak nigdy dotąd. Z tym doświadczeniem wyjechałem z rekolekcji przekonany, że spotkałem Boga Żywego. W trakcie tych rekolekcji grupa animatorów, nie mówiąc o tym nikomu, modliła się nawet w nocy, by uczestnicy tego wydarzenia mogli doświadczyć spotkania z Bogiem, który żyje i działa dzisiaj.
Słabnące mięśnie
Słowo „sarkopenia” pochodzi z języka greckiego, w którym sarkos oznacza mięśnie, a penia – ubóstwo, utratę. Termin ten został zaproponowany już w 1988 roku, ale dopiero w 2016 roku sarkopenia została uznana za niezależną jednostkę chorobową.
Nieśmy cierpliwie swe krzyże
Podczas nawet pobieżnego studiowania życiorysu sł. Bożego ks. Josefa Toufara przychodzą na myśl słowa Psalmu 144: „On moje ręce zaprawia do walki, moje palce do wojny” (144,1). Od dzieciństwa jego losy przepełnione były ciężką pracą i dramatem związanym z utratą najbliższych mu osób.
Anna – ta pełna wdzięczności
Anna, pierwsza żona Elkany, jest jedną z kobiet stanowiących wzór pobożności i ufności wobec Boga. Chociaż mąż darzył ją miłością, w rzeczywistości była jednak kobietą bardzo nieszczęśliwą. Przyczyną tego stanu stały się niepłodność oraz nieustanne nękanie ze strony drugiej żony Elkany – Peninny.