Imię, które uleciało z pamięci

fot. wikimedia.org

Historia Noemi, teściowej Rut, dobitnie uwypukla znaczenie, jakie w czasach biblijnych przypisywano imieniu. Bynajmniej nie było ono jedynie pustym, przypadkowo nadanym człowiekowi wołaczem, lecz stanowiło streszczenie jego tożsamości i proroctwo na przyszłość. Było błogosławieństwem, z którym człowiek się utożsamiał, widząc w nim rys swego dotychczasowego życia, jak również obietnicę daną na resztę dni. Stąd zrozumiałe wydaje się oburzenie Noemi i prośba, którą skierowała do mieszkańców Betlejem: ,,Nie nazywajcie mnie Noemi, ale nazywajcie mnie Mara, bo Wszechmogący napełnił mnie goryczą” (Rt 1,20).

Imię Noemi oznaczało bowiem pełną słodyczy, czego spełnienia ona sama nie potrafiła dostrzec w historii własnego życia. W krótkim czasie doświadczyła bowiem śmierci męża i dwóch synów, a także dotkliwego głodu, z powodu którego musiała opuścić miejsce dotychczasowego zamieszkania i powrócić w ojczyste strony, gdzie również nie cieszyła się dobrobytem. Miejsce obiecywanej słodyczy zajęło w jej życiu rozżalenie, które wymownie wyraziła w pragnieniu noszenia imienia Mara, najczęściej tłumaczonego jako „pełna goryczy”.

Znaczenie imienia

Dzisiaj niespecjalnie zdajemy sobie sprawę ze znaczenia biblijnego, które ukryte jest w tak wielu naszych imionach. Nie rozumiemy – najczęściej hebrajskich – ich tłumaczeń, choć są one codziennie wznoszonymi nad nami błogosławieństwami. Dla przykładu, wszyscy noszący imię Jan wzywani są jako cieszący się Bożą łaską, a Marie pozdrawiane są jako te, które napawają radością. W imieniu Dawid pobrzmiewa fakt, że człowiek noszący je jest umiłowany, a każda kobieta o imieniu Anna jest pełna wdzięku i łaski. Mateusz z kolei jest darem Boga, a Judyta tą, którą winno się chwalić. W imieniu ukryte jest nasze ludzkie powołanie i chociaż nie zawsze sobie to uświadamiamy, to bezsprzecznie rozumiemy, że jest ono czymś więcej niż zwykłym słowem. Nie wiem bowiem, czy istnieje jakieś inne, przy którym sposób jego artykulacji miałby dla nas aż tak wielkie znaczenie. Słysząc bowiem swoje imię wypowiadane z delikatnością i wyczuwalną już w głosie miłością, otwieramy drzwi do własnego serca o wiele szerzej niż wówczas, gdy uderza w nas ono nasycone gniewem lub wymamrotane przez zaciśnięte zęby. Tak często przecież wystarczy nam usłyszeć jedynie swoje własne imię, by domyślić się, w jakim kierunku podążać będą dalsze słowa człowieka, który do nas mówi: czy będą one otulać dobrocią, czy może ranić nienawiścią. Imię jest niezbędne w budowaniu naszych wzajemnych relacji, bo to od niego najczęściej rozpoczynamy dialog. A istnieją i takie imiona, w których znaczenie językowe wpisana jest już pewna relacja z drugim człowiekiem. Tak jest m.in. w przypadku bohaterki tego numeru, Moabitki Rut, której imię zapewnia nas, że jest ona wierną towarzyszką.

W imieniu ukryte jest nasze ludzkie powołanie i chociaż nie zawsze sobie to uświadamiamy, to bezsprzecznie rozumiemy, że jest ono czymś więcej niż zwykłym słowem.

Zapomniane imię

Rut doskonale wypełniła błogosławieństwo zawarte w swoim imieniu, wiernie trwając u boku swej teściowej, nawet w chwilach narażających ją samą na przykrości i ubóstwo. Podobnie moja rozmówczyni, pani Krystyna, choć nosząca inne imię, określające ją jako należącą do Chrystusa, zasłużyła także na to, by być określoną mianem wiernej towarzyszki. Po przedwczesnej śmierci swego męża pozostała bowiem wraz z dziećmi w jego rodzinnym domu i podjęła się opieki nad jego matką, z dnia na dzień coraz bardziej poddającą się chorobie Alzheimera. „Początki były niepozorne” – zwierzyła się pani Krystyna. „Dopiero gdy widziałam, jak wielki trud sprawia jej przypomnienie sobie mojego imienia oraz imienia jej wnuków, uświadomiłam sobie ogrom problemu”. Dla wielu ludzi doświadczenie życia z osobami cierpiącymi na tę chorobę jest niezwykle trudne. Z każdym dniem doświadcza się bowiem ze strony osób chorych coraz większej, czasami wręcz zaskakującej obcości. Może ona osiągnąć nawet tak wysoki poziom, na którym członkowie rodziny czują się dla chorych całkowicie nieznani, odrzuceni przez nich jako członkowie rodziny. „Pierwsze doświadczenie jest naprawdę szokujące – wspomina moja rozmówczyni – szczególnie że niejednokrotnie wiąże się z ogromnym lękiem osoby chorej, którego nie są w stanie ukoić żadne zapewnienia o twojej miłości czy chociażby o łączącej cię z nią relacji rodzinnej”. Zdarzają się wybuchy paniki, a czasami także próby ucieczki. „Bywało, że ze łzami w oczach modliłam się do Boga, aby wspomógł ją w chwilach tego przejmującego lęku, któremu sama nie mogłam zaradzić, i niejednokrotnie doświadczyłam, jak szybko działał On, przynosząc mamie spokój” i zamieniając jej oczy pełne trwogi w rozpromienione uśmiechem.

Bóg jest łaskawy

„Najbardziej boli tęsknota”, która dotyka serca za każdym razem, gdy dostrzeże się twarz osoby chorej, z którą kiedyś tak wiele nas łączyło, a do czego dzisiaj powrót nie jest możliwy. Ta tęsknota sprawia, że „zdarza mi się czasem w nocy, gdy nie mogę zasnąć, siadać przy jej łóżku i powtarzać półgłosem jej imię Joanna – co oznacza Bóg jest łaskawy – wierząc, że rzeczywiście w tej chorobie Bóg jest jej błogosławieństwem”. Imię jest bowiem wznoszonym nad tobą pozdrowieniem pełnym dobrych życzeń, których spełnienie jest pragnieniem nie tylko twych bliskich, ale i Boga, w którego zamyśle twoje imię było wcześniej, niż pojawiło się ono w sercu twoich rodziców. Imię to dowód niegasnącej miłości i ciągłej opieki Boga oraz tych, którymi posłużył się On, by je tobie nadać.

fot. wikimedia.org

Pierworodny sługą Chrystusa

Pierworodny sługą Chrystusa

Pani Regina jest mamą dwóch synów. W życiu małżeńskim – jak mówi – pewne trudności nie zostały rozwiązane w sposób pomyślny. Na początku wszystko wydawało się idealne, lecz później stało się tak, że mąż potrzebował innej osoby i postanowił wyprowadzić się z domu.