Czekający na spotkanie

fot. depositphotos.com

Przypominam sobie sytuację sprzed lat, kiedy to wraz z kuzynką odbierałem z pracy jej mamę. Ponownie wraca do mnie zapamiętany obraz: kilkanaście par oczu wpatrzonych we mnie przy wejściu do Domu Pomocy Społecznej – oczu oczekujących na spotkanie ze zrozumieniem.

Dziś, rozpoczynając nowy cykl na łamach „Wstań”, cykl: przy szpitalnym łóżku, przyświeca mi tylko jedna myśl – poznaj tych, którzy czekają na dobroć, wpatrzeni w szpitalne okno.

Oczy wpatrzone w bliskość

,,Z mojego punktu widzenia – uświadamia mi ciocia Danuta – najgorszy jest czas poprzedzający święta Bożego Narodzenia. Najbardziej bolesne jest patrzenie na pacjentów, jak czekają, aż ktoś bliski zabierze ich do domu”. To świadectwo osoby, która każdego dnia prowadzi rozmowy „przy szpitalnym łóżku”, która nie okazjonalnie, lecz na co dzień zmaga się z ciężarem i radością ze spotkania z tymi, którym pozostaje jedynie czekać na dar dobroci ze strony innych. ,,Codziennie spotykam pacjentów, którzy chcą, by ktoś był obok nich, by choć chwilę im poświęcił, by się nimi zainteresował”. To poruszające doświadczenie, z którym zmaga się często wiele osób chorych, ma moc otwierania serca na miłość i przyjaźń ze strony ludzi obcych, ale chętnych i pełnych dobroci. ,,Pacjentom nie potrzeba wiele – kontynuuje – jedynie ciepła, czułości, rozmowy, prostych gestów bliskości”. Przed pracownikami służby zdrowia stają każdego dnia nie lada wyzwania, które choć są trudne, to zawsze pozwalają im inaczej spojrzeć na człowieka, nauczyć się dojrzałej miłości do niego, bez względu na jego wady i ułomności. Czy nie w podobny sposób na ludzi patrzy Bóg? ,,Wspaniały jest w ich oczach błysk, kiedy mówimy do nich po imieniu. Wtedy zawsze obdarzają nas uśmiechem, głaszczą nas w ciszy”. Wydaje się to być najlepszym sposobem oderwania ich oczu od okien, w których nie zawsze mogą doczekać się widoku swoich najbliższych. To prawdopodobnie najowocniejszy sposób napełnienia ich zobojętniałych oczu chęcią życia i świadomością bycia w miejscu, w których są kochani.

Brzmiący wdowi grosz

Myślę, że zdajemy sobie sprawę z mocy uśmiechu i dobroci, które potrafią wyrwać z monotonii człowieka pogrążonego w cierpieniu, które tchną nadzieję w serca tych, którym zdaje się, że utracili wszystko, nawet ostatnią deskę ratunku. Nie trzeba jednak niczego prócz bezinteresownej miłości, by nadać sens swojemu życiu czy też życiu napotkanego człowieka. ,,Pamiętam swoje powroty do pracy po dłuższym urlopie – z uśmiechem opowiada mi Danuta – kiedy to moje podopieczne przybiegają, mówiąc: «Jak długo pani nie było! Dobrze, że pani już wróciła…». Kiedy takie słowa słyszy się od osób «obcych», wtedy nie wątpi się już w wartość i wagę tej pracy”. 

fot. depositphotos.com

W takiej perspektywie sama bezinteresowność nabiera nowego znaczenia. Nie zmienia się bowiem to, że jest ona ofiarowywaniem siebie drugiemu człowiekowi całkowicie za darmo. Jest w niej jednak nowa świadomość. Mianowicie tego, że trud, jaki wkładamy w pomoc lub obecność przy drugim człowieku, nigdy nie przerośnie wdzięczności i dobra, którymi pobudzimy jego serce do bycia lepszym. ,,Pomimo tego, że nie jest to łatwa praca – wyznaje – czuję się tam potrzebna, bo są tam ludzie, którzy nie mają nic prócz łez w oczach, by mi się odwdzięczyć”. Czy uśmiech wśród cierpień to nie przypadkiem wrzucony do skarbony wdowi grosz? Może z perspektywy ofiarodawcy małowartościowy, ale długo odbijający się od dna skarbnicy serca, w którą go wrzucono…

Nie trzeba jednak niczego prócz bezinteresownej miłości, by nadać sens swojemu życiu czy też życiu napotkanego człowieka.

Ratując domki z kart

,,Prowadzimy tam życie rodzinne” – zapewnia mnie ciocia. Natychmiast zaczynam się zastanawiać, czy to w ogóle możliwe. Podejrzewam, że każdemu z nas rodzina kojarzy się z miłością i świadomością bycia potrzebnym. Jak więc zbudować dom z ludzi całkowicie sobie obcych? Słyszę szybką odpowiedz: ,,Są w naszym domu panie, które traktują się jak siostry. Spędzają razem czas, mimo że pochodzą z całkowicie różnych stron. Są ze sobą niesamowicie zżyte i ciężko przeżywają odejścia”. Słysząc to, upewniam się, że potrzeba bliskości, która rodzi się w każdym człowieku, pozwala mu zrozumieć innego i pokochać różnice oddzielające go od niego. Różnice bowiem nie są niedoskonałością, lecz bogactwem rodziny, a ich ciekawość umożliwia poznanie. ,,Kiedy pojawia się u nas ktoś nowy, wówczas zawsze kręci się wokół niego reszta podopiecznych, ciekawych, kim on jest. Po wzajemnym zaakceptowaniu zaczynają się czuć dobrze”. To wystarczające, by móc przetrwać czas choroby, by mieć siłę i chęć do zaangażowania w życie innych, może mniej potrzebujących od nas, lecz oczekujących naszej otwartości. W chorobie zaczynamy doceniać wigor i zaradność młodości, które pomimo wielu starań walą się jak, w podmuchu wiatru, domek z kart. Nie zapominajmy, że miłość i dobroć to fundamenty domu, którego nie poruszy największa wichura.

Przy szpitalnym łóżku

W wasze ręce pragniemy oddać nie tylko to czasopismo, ale także ten nowo powstały cykl. Dla mnie będzie on okazją do nadstawienia uszu na słowa wcześniej niewypowiedziane, na świadectwa, na które może brakowało odwagi. Głęboko wierzę, że rozmowy z ludźmi wyczekującymi spotkania w chorobie pozwolą Wam przypomnieć sobie w duchu: ,,Nie jestem sam!”.

Pierworodny sługą Chrystusa

Pierworodny sługą Chrystusa

Pani Regina jest mamą dwóch synów. W życiu małżeńskim – jak mówi – pewne trudności nie zostały rozwiązane w sposób pomyślny. Na początku wszystko wydawało się idealne, lecz później stało się tak, że mąż potrzebował innej osoby i postanowił wyprowadzić się z domu.