fot. Archiwum prywatne Jaśka Meli
Czasami tak jak Sara nie potrafimy uwierzyć, że możemy spełnić swoje marzenia. Może przerastają nas obawy? A może wstydzimy się naszych pragnień? Może też zabija je nasz chłodny realizm? W rozmowie o marzeniach i o tym, jak w nie uwierzyć, aby je zrealizować, swoimi doświadczeniami z kl. Krzysztofem Witkiem SCJ podzielił się Jasiek Mela, podróżnik, mówca motywacyjny i młody tata.
Czy da się spełnić marzenia, nie wierząc w nie?
Myślę, że to niemożliwe. Uczestnicząc w różnego rodzaju spotkaniach – czy to dla firm, organizacji pozarządowych, czy też w szkołach – widzę, że częstym błędem, który popełniamy, jest jedynie posiadanie marzeń, ale nicnierobienie w kierunku ich spełnienia. Czekamy tylko, aż spełnią się same albo Pan Bóg je magicznie spełni. Czasem wydaje mi się, że traktujemy Boga trochę instrumentalnie, czyli modlimy się o coś i oczekujemy, że On to spełni, tak jak sobie to wymyśliliśmy, a my nic w tym kierunku nie robimy. Tak jak w dowcipie, w którym mężczyzna modlił się o wygraną w totka. Sprawdzał kolejne losowania i za każdym razem nie wygrywał. Pewnego razu Pan Bóg zdenerwował się i powiedział do niego: „Dam ci wygrać, tylko chociaż raz kup tę zdrapkę!”. Nie jest dobrze, jeżeli w naszym życiu nawet nie kupimy tej „zdrapki”. Stwórca pomaga nam w realizacji naszych planów, ale nas nie wyręcza.
W jaki sposób możemy chociaż trochę uwierzyć w nasze marzenia?
Zawsze pomocne są historie innych ludzi, tych współczesnych lub tych z dawnych dziejów. Myślę, że Pismo Święte może nam pomagać także w takich zagadnieniach, jak wiara w siebie i w marzenia. Takim przykładem jest historia Sary, która była w podeszłym wieku i można powiedzieć, że miała stwierdzoną bezpłodność, ale skoro Pan Bóg obiecał jej mężowi, że będą mieli dzieci, to tak się stało. Dostrzegamy w tej historii to, co jest obecne w każdej biblijnej opowieści. Ich bohaterowie zawierzyli Panu Bogu. Sara również uwierzyła pomimo patowej sytuacji. Warto się czasem zastanowić: Co ja bym zrobił na miejscu tej osoby? Wiadomo, że znając ciąg dalszy z Pisma Świętego, oczywiście wierzę w te cuda. Jednak co bym zrobił, gdyby to mnie objawił się ktoś podający się za Pana Boga i powiedział: „Uwierz, a to ci się stanie!”. Na pewno każdą z tych postaci nachodziły wątpliwości, czy rzeczywiście Bóg do nich przemawia, czy to tylko dziwne wizje, a może wręcz przeciwnie – to Szatan. A nawet jeżeli to Stwórca, to czy na pewno mnie to może spotkać? Wszystkie te cuda działy się dzięki Bogu, ale także dzięki wierze tych ludzi.
Pan Bóg stworzył nas po to, żebyśmy wierzyli w siebie i w swoje marzenia, a także starali się być w tym odważni, wyruszając w drogę tak jak postaci biblijne.
Czy możemy powiedzieć, że wiara w Pana Boga łączy się z wiarą w samego siebie?
Uważam, że wiara w siebie, wiara w marzenia i wiara w Boga muszą być jak dobry statyw, który stoi na trzech nogach. Tak samo stół. Może mieć pięć, cztery, siedem nóg, ale zawsze minimum trzy, bo inaczej się wywróci. Myślę, że wiara w siebie i wiara w Pana Boga są ze sobą związane. Ciężko jest autentycznie wierzyć w Boga i w to, że chce dla nas dobrze, a zarazem nie wierzyć w siebie czy też nie lubić lub nie akceptować samego siebie. Wydaje mi się, że często mamy takie podejście, że On jest dobry, stworzył wiele dobrych rzeczy i ludzi, ale gdy patrzymy w lustro, to myślimy, że nas chyba stworzył ktoś inny. Tymczasem Pan Bóg stworzył nas po to, żebyśmy wierzyli w siebie i w swoje marzenia, a także starali się być w tym odważni, wyruszając w drogę tak jak postaci biblijne. Chyba zbyt często skazujemy nasze marzenia na przegraną. Wymyślimy coś, ale później przychodzi racjonalizacja, z której rozwija się cała lista „ale”. Ale się nie uda, ale są lepsi ode mnie, ale jak to zrobić… Każda z dużych wypraw w moim życiu została wypracowana. Wymagała stworzenia planu i cierpliwości. Przygotowania do wypraw na biegun północny i południowy, które stanowiły początek moich podróży i wiary w siebie, trwały półtora roku. Wielokrotnie pojawiały się pytania, czy to może się udać, czy może wszyscy powariowaliśmy i lepiej tego nie robić. W takich momentach ta wytrwałość i realizowanie planu okazały się nieodzownym elementem sukcesu.
Jak nie poddać się w obliczu tych różnych „ale”, które pojawiają się po drodze? Czy jest na to złoty środek?
Złotego środka na pewno nie ma i myślę, że każdy człowiek, u którego pojawiły się takie wątpliwości i zwalczył je, potwierdzi to. Przy każdym kolejnym pomyśle czy marzeniu pojawiają się podobne rozterki. Uważam, że jest to po prostu skutek wątłej natury ludzkiej. Dlatego warto popatrzeć na innych ludzi, którym się udało, i zastanowić się nad tym, jaką drogą doszli do celu. Istotne jest, żeby wkładać pracę w realizację swoich celów. Często spotykam się z takim podejściem, że ktoś marzy o podróżach albo chciałby zostać himalaistą i zastanawia się, jak to zrobić, żeby zdobyć Mount Everest. Znam wielu ludzi, którzy chodzą po górach, nawet po ośmiotysięcznikach, ale żaden z nich nie zdobył się na to, chodząc na co dzień po parku w swojej rodzinnej miejscowości. Zaczynali od jeżdżenia w Tatry, Karkonosze, później na pięcio- lub sześciotysięczniki i w ten sposób powoli się do tego szykowali. Porywanie się z motyką na słońce może nas za szybko zdemotywować. Z kolei poznawanie historii ludzi, którzy są obok nas i może zmagają się z podobnymi trudnościami i ograniczeniami, a mimo to znajdują sposoby, żeby je pokonać, motywuje nas do działania. Tak było i w moim przypadku. Kiedy po wypadku stałem się osobą niepełnosprawną, na początku naturalnie wydawało mi się, że wszystkie marzenia trzeba wyrzucić do kosza. Jednak później poznałem szereg osób niepełnosprawnych, czasami nawet z dużo większą niepełnosprawnością niż moja, które żyją bez wymówek i robią wiele ciekawych rzeczy: podróżują, zakładają firmy i rodziny. Wszystko to wydawało mi się na początku niemożliwe. Te spotkania niszczyły jednak moje wymówki. Mówiłem sobie: „Tutaj masz ludzi, którzy mają ten sam wachlarz wymówek co ty, a spełniają te różne marzenia, więc jakie masz dla siebie uzasadnienie”. Czasami może być tak, że wmawiamy sobie bezradność i przesypiamy życie.
Panu, pomimo swoich ograniczeń, udało się zdobyć oba bieguny Ziemi, ale dla innej osoby taki wyczyn może okazać się po prostu fizycznie niemożliwy. Co wtedy?
Warto mierzyć siły na zamiary i nawet do wielkich rzeczy dochodzić metodą małych kroków. Nie przerażać się. Kiedy np. człowiek chce zadbać o swoją kondycję fizyczną, a naogląda się filmów takich jak Rambo i spojrzy w lustro, to łatwo może uwierzyć, że nawet nie ma po co próbować. Nie o to chodzi. Warto rozglądać się wśród osób sobie bliskich i rozmawiać śmielej na tematy pasji i marzeń. Czasami jest tak, że boimy się nawet wypowiedzieć takie rzeczy na głos. Obawiamy się, że wystawimy je w ten sposób na pośmiewisko. Tymczasem często taka rozmowa sprawia, że inni ludzie też się otwierają i – kto wie – może w naszym otoczeniu spotkamy kogoś, kto ma podobne zapatrywania i marzenia. Zawsze wspólnie łatwiej jest osiągnąć dany cel.
fot. Archiwum prywatne Jaśka Meli
Pewnie żadna z moich wypraw nie odbyłaby się, gdybym działał w pojedynkę. Przez to, że przy każdym takim projekcie tworzyliśmy zespół, w którym każdy dzielił się swoimi umiejętnościami, razem podążaliśmy do celu. Dlatego uważam, że warto rozmawiać zarówno na temat marzeń, jak też i obaw oraz tego, jak pokonywać nasze ograniczenia.
Czym chciałby się Pan podzielić z naszymi czytelnikami?
Myślę, że zwłaszcza teraz w dobie pandemii, kiedy doświadczamy różnych lęków społecznych i prywatnych, a także trudności, często się denerwujemy. Może czasem pada pytanie: „Czy pandemia jest karą Bożą za zło tego świata?”. Może też ktoś ma żal do Pana Boga. Osobiście bardzo zachęcam, żeby każdego dnia poszukać takich rzeczy, za które można Bogu podziękować. Chociaż sam czegoś nie mogę zrobić – np. rok temu nie pojechaliśmy na wakacje, bo pandemia; mam mało pracy, bo pandemia; siedzę dużo w domu, bo pandemia – to staram się znaleźć kilka takich rzeczy, za które mogę podziękować Stwórcy. Dostrzegam, że za każdym razem, kiedy jestem wdzięczny za to, co mam, żyje mi się lepiej. Nie chcę powiedzieć przez to, że Pan Bóg od razu wysłuchuje mnie i mówi: „O, Jasiu Mela ładnie podziękował, to mu jutro dam to, co potrzebuje”. Jednak nagle czuję wtedy, jakbym miał więcej. Uświadamiam sobie to, co jest ważne: że mam koło siebie parę bliskich osób, dla których warto żyć i zaczynać z nadzieją każdy kolejny dzień. Zachęcam więc do wdzięczności Panu Bogu.
Bóg daje siłę w każdym utrapieniu
Rok temu trafiła do mnie prośba o modlitwę o szczęśliwe rozwiązanie dla Wiktorii. Wśród licznych próśb, które na co dzień trafiają do uszu kleryka, nie zwróciłem jakoś szczególnej uwagi na tę intencję i jak zwykle poszedłem do kaplicy, żeby się pomodlić.
Pierworodny sługą Chrystusa
Pani Regina jest mamą dwóch synów. W życiu małżeńskim – jak mówi – pewne trudności nie zostały rozwiązane w sposób pomyślny. Na początku wszystko wydawało się idealne, lecz później stało się tak, że mąż potrzebował innej osoby i postanowił wyprowadzić się z domu.
Hagar znaczy wyrwana z pęt śmierci
Postać Hagar występuje w historii Abrahama. Przypomnijmy, że ten patriarcha Izraela żył 18 wieków przed Chrystusem. Zatem mówimy o postaciach sprzed prawie czterech tysięcy lat!