fot.: foto.gosc.pl
Troska o zdrowie drugiej osoby może pochodzić z różnych źródeł. Dla niektórych jest to forma zarobku na życie, dla innych może stanowić życiową misję. O tym, jak powinna wyglądać służba zdrowia w ujęciu chrześcijańskim, opowie ks. Arkadiusz Zawistowski, Krajowy Duszpasterz Służby Zdrowia, w rozmowie z kl. Szymonem Szubarczykiem SCJ.
Który tekst Pisma Świętego – zdaniem Księdza – najlepiej ukazuje przesłanie, jak zajmować się osobami starszymi i chorymi?
Przede wszystkim jest to cała Ewangelia św. Łukasza, bo św. Łukasz był lekarzem i miał wrażliwość holistyczną: widział zarówno ciało, jak i duszę człowieka. Ewangelista ten przedstawia, a właściwie maluje słowem Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie i ukazuje, że jeśli chodzi o człowieka cierpiącego, to potrzebne jest wzruszenie, czyli miłosierdzie, a więc czas, zaangażowanie i środki materialne. Zatem chodzi o opiekę rozumianą jako różnego rodzaju procedury medyczne, pielęgnację i towarzyszenie duchowe. Nasza cywilizacja sprawdza się w tym, jak potrafimy się zająć starszymi i chorymi.
Często w kontaktach z osobami posiadającymi różne dolegliwości lub choroby pojawiają się pytania: „Dlaczego właśnie ja?”, „Czemu akurat mnie to spotkało?”. Jak wychodzić naprzeciw osobom, które poszukują odpowiedzi na takie pytania?
Po pierwsze, Bóg jest Bogiem słuchającym i mamy to pięknie ukazane w psalmach. W psałterzu znajduje się wiele fragmentów o tym, jak człowiek narzeka na swój los, a nawet czasem wojuje z Bogiem. Psalmy ukazują życie człowieka na ziemi, a doświadczenie cierpienia jest takim momentem, kiedy człowiek krzyczy, woła do Boga, buntuje się, zadaje Mu pytanie „dlaczego?”. Trzeba słuchać cierpiącego człowieka. Niech wypowiada swoje wątpliwości, lęki, obawy; to jest bardzo terapeutyczne. Kiedyś pewien starszy lekarz powiedział mi, że dobrze przeprowadzony wywiad lekarski, a zatem dobrze postawione pytania stanowią już formę pomocy medycznej. Ten sam doktor zauważył również, że sakrament pojednania i pokuty to nic innego jak świetna terapia. Choć nie był gorliwym katolikiem, to pochwalił Jezusa za „wymyślenie” tego sakramentu. W czasie spowiedzi człowiek wypowiada to, co go boli, czego się boi, zadaje różne pytania itd. Dopiero wtedy gdy człowiek cierpiący szczerze to wszystko wyzna, Duch Pocieszyciel powoli dokonuje misterium uzdrowienia. To z kolei sprawia, że człowiek odnajduje sens swojego cierpienia. Trzeba jednak pamiętać, że to jest długi proces. Czasem nawet – śmiem powiedzieć – niezakończony w czasie ziemskiej wędrówki.
Możemy pięknie mówić o miłości, ale właśnie tu, gdzie najtrudniej, ona się objawia. Jest wymagająca, gdy kogoś znoszę, komuś towarzyszę, słucham jego narzekania.
Dlatego trudno też mówić o gotowej formule, którą można zastosować w odpowiedziach udzielanych pacjentom…
Można takie rzeczy robić, ale takie formuły nie zastąpią prawdziwej empatii. Natomiast jeśli mam powiedzieć coś ze swojego doświadczenia, to pamiętam, że bardzo mi pomogły słowa św. Jana Pawła II. Zaczynałem swoją posługę, gdy Kościół przeżywał jego cierpienie i odchodzenie do domu Ojca. Przywoływano wówczas jego różne wypowiedzi na temat cierpienia i choroby. Wtedy właśnie usłyszałem jego słowa, że cierpienie jest po to, aby wyzwalało miłość w świecie. Po to, żeby rodziło uczynki miłości. Na początku była to dla mnie piękna myśl, nic poza tym. Z upływem czasu zauważyłem, że ten konkretny fragment „chodzi za mną”, musiałem go przemyśleć, przemedytować, ale dopiero stojąc przy łóżku chorego, rozmawiając z pacjentami, ich rodzinami i personelem medycznym, pojąłem głęboki sens słów papieża. Bo faktycznie przy człowieku chorym dzieją się wielkie sprawy. W tych momentach dobroć wypływa z ludzkich serc. Rodziny się mobilizują do niesienia pomocy. Są podejmowane sensowne decyzje odnośnie do terapii medycznej. To właśnie wtedy wychodzi na jaw, że ktoś po wielu latach pragnie prosić o przebaczenie Boga albo drugiego człowieka. Rodzi się miłość i dobroć. Cierpienie wyzwala miłość.
Papież Franciszek mówi, że obecnie największą chorobą jest obojętność wobec innych. Z tego, co Ksiądz mówi, w trudnych momentach wśród innych ludzi można znaleźć pokrzepienie, można się zbliżyć do rodziny. Obojętność powoduje jednak, że człowiek zostaje sam na sam z cierpieniem.
Ta choroba ma swoje podłoże w egocentryzmie albo – jak to powiedział jeden z psychiatrów, Manfred Spitzer – w „cyfrowej demencji”. Nie tylko młodzi ludzie, ale także i starsi poprzez kontakt z wirtualną rzeczywistością nie są w stanie wchodzić w realny świat i zdobywać się na empatię. To jest nowy czynnik kształtujący ludzi. Dlatego myślę, że bardzo ważne jest samowychowanie, nieustanne odkrywanie środowiska jako drogi, którą warto kroczyć. To nie jest wiedza, którą zdobywa się na kursach lub warsztatach. Trzeba też pamiętać, że to dotyczy wszystkich, a nie tylko pewnej grupy. Zderzenie się z cierpieniem w szpitalu lub domu opieki powoduje, że w pewnym momencie człowiek na nie obojętnieje. Z czasem może się wypalić, zniechęcić, znużyć. Tak jak i w małżeństwie czy w innych przestrzeniach życia. Przemija początkowy zachwyt i czułość. Dlatego istnieje potrzeba ciągłej formacji w zakresie wrażliwości.
Co zatem stanowi fundament formacji personelu medycznego?
Wypływa on z bycia chrześcijaninem, który daje się kształtować słowami Ewangelii. To, od czego wyszliśmy w spotkaniach formacyjnych, to idea, że istotą formacji medyków jest właśnie ukazywanie im ich misji jako źródła motywacji. Równie ważne jest też upraszanie łask od Ducha Świętego, aby ich nieustannie ożywiał w posługiwaniu. Bo to nie jest łatwe służyć człowiekowi choremu, no może kilka dni. Ale jeśli ktoś ma chorego w domu przez długi czas, często mierzony latami, to na pewno jest mu trudno. Dlatego kluczowa jest łaska Ducha Świętego oraz wsparcie innych, aby człowiek mógł pełnić taką posługę.
fot. foto.gosc.pl
Obserwacja cierpienia może prowadzić do przytłoczenia, a to z kolei do ucieczki od osób chorych czy unikania odwiedzin.
Są osoby o takim podejściu do chorych. Sam miałem takich studentów z seminarium, którzy bali się kontaktu z człowiekiem cierpiącym. Niemal uciekali. Sam widok ich przytłaczał. W kontaktach z chorymi musieli dojrzewać duchowo. To też jest pewne zadanie w formowaniu się chrześcijanina. Możemy pięknie mówić o miłości, ale właśnie tu, gdzie najtrudniej, ona się objawia. Jest wymagająca, gdy kogoś znoszę, komuś towarzyszę, słucham jego narzekania. Z jednej strony, jest obecny problem przytłoczenia, ale z drugiej – mamy wspaniałe lekarstwo od Jezusa: „Miłujcie się wzajemnie”. Nikt też nie mówi, że sami mamy się starać, przecież „Pocieszyciel zstąpi na was”. To jest nasze lekarstwo.
Mówiliśmy o pomocy, jakiej udzielają osoby należące do szeroko rozumianego personelu medycznego. Jak osoby nienależące do tego grona mogą się włączyć w dzieło caritas wobec chorych i cierpiących?
Arcybiskup Zygmunt Zimowski, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia, na polu polskiego Kościoła zasiewał idee zespołowej opieki duszpasterskiej. To oznacza duchownych i świeckich razem pomagających osobom chorym. Trzeba wspomnieć, że w tej przestrzeni pięknie pracują hospicja, które poprzez wolontariat włączają rzeszę ludzi do pomocy, do towarzyszenia chorym i cierpiącym. Tą właśnie ścieżką trzeba podążać, wykorzystując swoje talenty, poświęcając czas, modląc się. Można pomagać nawet przez śpiew. Na przykład Skauci Europy przychodzili do jednego ze szpitali i śpiewali kolędy lub wystawiali scenki związane z Bożym Narodzeniem. Zadaniem Kościoła jest motywowanie ludzi. Dotykamy tutaj również duchowości, bo w grupach duszpasterskich formujemy się, żeby wejść na kolejne stopnie relacji z Bogiem, ale też powinien zaistnieć element czynnej, bezinteresownej miłości.
Czy konieczne są kursy dodatkowe lub szkolenia, żeby wziąć udział w takim wolontariacie?
Na pewno tak. Hospicja oraz inne ośrodki organizują takie szkolenia. To jest potrzebne, ale warto też pamiętać, że pozostaje jeszcze kwestia doświadczenia. Ono jest istotniejsze. Dlatego jestem entuzjastą ścieżki dla wolontariuszy i systematycznego dokształcania. Ze strony duszpasterzy oznacza to towarzyszenie wolontariuszom, a nie tylko formalne zaliczenie kursu, by być gotowym pójść dalej. Wolontariusze nieustannie stykają się z nowymi sytuacjami, kiedy nie wiedzą, jak się zachować. Mogą mieć problemy w porozumiewaniu się z chorymi, nie rozumieć pewnych uwarunkowań. Trzeba ich uczyć współpracy ze sobą i wysłuchiwać, a następnie wyjaśniać… Po prostu to jest życie, które niesie o wiele większe bogactwo niż kurs czy szkolenie.
Bóg daje siłę w każdym utrapieniu
Rok temu trafiła do mnie prośba o modlitwę o szczęśliwe rozwiązanie dla Wiktorii. Wśród licznych próśb, które na co dzień trafiają do uszu kleryka, nie zwróciłem jakoś szczególnej uwagi na tę intencję i jak zwykle poszedłem do kaplicy, żeby się pomodlić.
Pierworodny sługą Chrystusa
Pani Regina jest mamą dwóch synów. W życiu małżeńskim – jak mówi – pewne trudności nie zostały rozwiązane w sposób pomyślny. Na początku wszystko wydawało się idealne, lecz później stało się tak, że mąż potrzebował innej osoby i postanowił wyprowadzić się z domu.
Hagar znaczy wyrwana z pęt śmierci
Postać Hagar występuje w historii Abrahama. Przypomnijmy, że ten patriarcha Izraela żył 18 wieków przed Chrystusem. Zatem mówimy o postaciach sprzed prawie czterech tysięcy lat!