Od fałszu do autentyczności

fot. depositphotos.com

Problem nadmiernego picia alkoholu jest obecny w Polsce. Często okazuje się, że spożywanie alkoholu jest przykrywką dla problemów, które dzieją się wewnątrz człowieka. Można powiedzieć, że uzależnienie jest chorobą nieumiejętnego przeżywania emocji. Z czasem i ta przykrywka staje się nowym źródłem kolejnych konfliktów i trudności. W rozmowie z kl. Szymonem Szubarczykiem SCJ o alkoholizmie i wychodzeniu z niego opowie kapłan i zakonnik, który sam się z nim zmagał i teraz pomaga innym. Z własnej woli pragnął pozostać anonimowy dla czytelników „Wstań”.

Jaki jest główny problem z nałogiem?

Każde uzależnienie od chemicznych środków zmieniających świadomość (alkoholu, narkotyków) czy też innych czynników wiąże się z poddaniem mechanizmom uzależnienia. Człowiek zakłamuje nie tylko swoje najbliższe otoczenie, ale też samego siebie, mówiąc, że nie ma problemu, że wszystko jest pod kontrolą, że nic złego się nie dzieje. Jest mu z tym dobrze w tym sensie, że dzięki spożywaniu alkoholu może uporać się ze swoimi emocjami i trudnymi sprawami. Zakłamanie zmienia również postrzeganie drugiego człowieka. Uzależniony patrzy na drugiego przez pryzmat swojego picia alkoholu. Jeżeli ten pomaga mu trwać w uzależnieniu, to spogląda na niego przychylnie, jeśli zaś nie – traktuje go jak wroga. Taka osoba przeszkadza w uzależnieniu. Każde zwrócenie uwagi jest postrzegane jako napaść.

W jaki sposób można dotrzeć do takiej osoby, jednocześnie pokazując, że ma problem?

Myślę, że problem jest właśnie w tym, kto nam zwraca uwagę i jakich używa argumentów, byśmy zmienili swoje życie. Przekonałem się o tym, że osoba postronna, która nie zna problemu nałogu – ani od strony fachowej, ani od strony osobistego przeżycia – nie umie nawet rozmawiać z człowiekiem uzależnionym. Osobiste doświadczenie choroby alkoholowej pomogło mi w dotarciu do osób uzależnionych. Wychodzenie z nałogu przez codzienną pracę nad sobą, przy pomocy łaski Bożej to praca nad odkłamywaniem samego siebie, co z kolei jest pomocne w rozumieniu swojej rzeczywistości.

Czy to wpływa na życie duchowe?

Tak jak zafałszowany jest obraz drugiego człowieka, tak też zafałszowany jest obraz Pana Boga. W czynnym uzależnieniu Stwórca staje się tylko kołem ratunkowym w ratowaniu z przeróżnych opresji, w które człowiek uzależniony sam się wpędza. Nie ma głębszej więzi, bo alkoholik wszystkich traktuje w sposób przedmiotowy. Dotyczy to również Pana Boga. Tak jak przy wchodzeniu w uzależnienie picie przeszkadza w pracy, tak stopniowo praca przeszkadza w piciu. Nawet dla osoby duchownej uzależnienie nie robi wyjątków.

fot. unsplash.com

Od jak dawna zajmuje się Ojciec duszpasterstwem trzeźwości?

Można powiedzieć, że zostałem do tego przeznaczony przez moje władze zakonne, dlatego że w 2002 roku zostałem przeniesiony do pewnej wspólnoty, gdzie znajduje się szpital psychiatryczny i tam pełniłem posługę kapelana. W szpitalu tym kilka oddziałów było dedykowanych dla uzależnionych. Sam jeszcze wtedy borykałem się ze swoim uzależnieniem. Mając kontakt z pacjentami, którzy szukali pomocy i wsparcia u księdza, zdałem sobie sprawę, że jeśli ja będę dalej trwał w moim uzależnieniu, to moje działanie nie tylko jest bezowocne, ale i całkiem bezsensowne. Zdałem sobie sprawę, że jestem niewiarygodny, a nawet oszukuję tych ludzi, pomijając w rozmowach swoje osobiste uzależnienie; że będąc księdzem i zakonnikiem, moje powołanie w ogóle się nie realizuje przez moje uzależnienie.

Co było zatem momentem przełomowym?

Przeszedłem terapię, po której wiedziałem już, że nie chcę pić i zrobię wszystko, żeby nie wrócić do nałogu. Na jednym ze spotkań z uzależnionymi postanowiłem, że muszę stanąć przed nimi w prawdzie, tzn. przyznać się, że też jestem alkoholikiem i że jestem z nimi m.in. z tego powodu, bo też od nich potrzebuję wsparcia. Dopiero wtedy zauważyłem, że przestałem być dla nich klechą, który tylko truje. Wreszcie i ja mogłem mówić o tym, w co wierzę i co czuję. Spojrzeli na mnie jak na kogoś, kto nie stoi po drugiej stronie barykady, nie przychodzi, by wytykać im błędy, i nie mówi im, że są źli i że są wyrzutkami społeczeństwa. Okazało się, że staję pośród nich jako taki sam człowiek, który też dźwiga na sobie uzależnienie i chce z tego wyjść. I tak po prostu rozpoczęła się moja przygoda. Zacząłem szukać w mojej okolicy ludzi z uzależnieniem, którzy wychodzili z alkoholizmu. Spotkałem naprawdę wspaniałe, fantastyczne osoby. Nawet nie sądziłem, że te więzi mogą przerodzić się w prawdziwie przyjacielskie relacje.

Zacząłem zupełnie inaczej żyć, przede wszystkim pozbywając się już mechanizmów uzależnienia, ukrywania siebie samego czy też swoich życiowych spraw. Staję się człowiekiem wiarygodnym, nie tyle jako osoba uzależniona, ale też jako kapłan. I to mi dało bardzo dużo wewnętrznej siły i mocy, a przede wszystkim stało się bodźcem do zajęcia się na poważnie pomocą człowiekowi uzależnionemu.

I od tego czasu przełożeni pozwolili Ojcu na prowadzenie takiego dzieła?

Nawet nie tyle mi pozwolili, co mi zlecili. Początkowo sam nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać i jaki mam zakres działania. Tak jak wcześniej w szpitalu pomału zacząłem być towarzyszem uzależnienia dla innych, ich osobą towarzyszącą. Na początku nie mając żadnego doświadczenia, szukałem dróg porozumienia z alkoholikami. Wtedy zdałem sobie sprawę, żeby z nimi po prostu być, pomagać im i w tym się realizować. W ten sposób spotkałem się z ogromnym zrozumieniem i wsparciem ze strony moich władz zakonnych. Zlecono mi, abym zaczął również pomagać u nas w prowincji współbraciom, którzy wkroczyli czy też wkraczają w uzależnienie.

Rozpocząłem też pracę jako terapeuta. Skończyłem studia z zakresu pomagania ludziom i kierowniczka oddziału poprosiła mnie, bym prowadził zajęcia na oddziałach terapeutycznych. Zacząłem sam dostrzegać, że wychodzenie z uzależnienia to po prostu odkrywanie siebie na nowo i uczynienie wszystkiego, by pozostać człowiekiem prawdomównym. Wielokrotnie mówiłem o tym, że uzależnienie było moim nowym seminarium. Dopiero jako osoba wychodząca z nałogu zacząłem odkrywać siebie jako kapłana i zakonnika. Także tutaj zdałem sobie sprawę, że przede wszystkim na tym polu trzeba pracować i odzyskiwać poczucie świadomości samego siebie. Innej drogi nie ma, bo uzależnienie to ucieczka od siebie samego.

Wychodzenie z nałogu przez codzienną pracę nad sobą, przy pomocy łaski Bożej to praca nad odkłamywaniem samego siebie, co z kolei jest pomocne w rozumieniu swojej rzeczywistości.

Czy bez wsparcia wspólnoty osoba uzależniona jest w stanie wyjść z nałogu?

Osobiście nie znam takich przypadków. Pracowałem 13 lat z uzależnionymi w szpitalu i w innych ośrodkach terapeutycznych. Nie znam takiej osoby, która tylko licząc na własne siły i tzw. silną wolę (czyli upór wewnętrzny), przestała sięgać po alkohol. Trzeba wiedzieć, że trzeźwienie to nie tylko niesięganie po alkohol w sytuacjach krytycznych, gdy sobie nie radzimy z emocjami. Trzeźwienie to przede wszystkim poprawa jakości życia. Pod wpływem alkoholu czy też innych środków zmieniających świadomość człowiek modyfikuje swoje schematy myślowe, swoje myślenie. Leczenie polega na tym, że zaczyna wyrywać swojemu uzależnieniu właściwie wszystko, co jest dla niego ważne. To wychodzenie z nałogu musi wpłynąć na to, by człowiek niejako odkręcał swój stary sposób myślenia. To oznacza odkrywanie na nowo sposobów spędzania czasu, przeżywania wszystkiego, co się dookoła niego dzieje, a przede wszystkim poszukiwania nowej jakości w relacjach z innymi ludźmi. To jest szczególnie widoczne na płaszczyźnie życia rodzinnego czy też wspólnotowego. Skoro uzależnienie wpływa na relację z Bogiem i drugim człowiekiem, to trzeźwienie będzie polegało na uporządkowaniu i odnowieniu relacji z samym sobą, z drugim człowiekiem i z Panem Bogiem. Zresztą jedno ze wskazań do trzeźwego życia mówi, by całkowicie powierzyć opiece Boga swoje zdrowie i życie.

To musi być długi i wyczerpujący proces…

fot. unsplash.com

Droga trzeźwienia nie jest prosta. Człowiek w uzależnieniu nieraz pali za sobą mosty. Często jego dotychczasowe relacje rozpadają się na stałe – rodzina, małżeństwo, kariera zawodowa. Nieraz i we wspólnocie zakonnej przełożeni próbują wpłynąć na alkoholika, przenosząc go z placówki na placówkę i myśląc, że to rozwiąże jego problem. Wtedy taka osoba żyje w poczuciu krzywdy i dlatego w procesie zdrowienia musi niejako zmienić ten obraz samego siebie i obraz całej swojej wspólnoty. Musi spojrzeć na nich w taki sposób, że to nie są ludzie, którzy czyhają na jego wolność lub też chcą mu dokuczyć, ale tacy, którzy rzeczywiście będą chcieli mu pomóc. Wspieranie osoby uzależnionej musi polegać przede wszystkim na zrozumieniu jej samej oraz tego, co przeżywa. Dlatego tak bardzo istotny jest kontakt z drugim człowiekiem, szczególnie jeśli jest to kontakt z drugim uzależnionym, który też wychodzi ze swojej choroby. W terapii nazywamy to zdrowieniem.

Pierworodny sługą Chrystusa

Pierworodny sługą Chrystusa

Pani Regina jest mamą dwóch synów. W życiu małżeńskim – jak mówi – pewne trudności nie zostały rozwiązane w sposób pomyślny. Na początku wszystko wydawało się idealne, lecz później stało się tak, że mąż potrzebował innej osoby i postanowił wyprowadzić się z domu.