Nie bój się, tylko wierz

fot. depositphotos.com

Blisko 5 lat temu usunięto mi dwa duże guzy piersi. Dwa lata później pojawił się kolejny. Zaniedbałam leczenie całkowicie. W tym roku na wiosnę pojawił się stan zapalny węzłów chłonnych, wyczuwalny guz, ból i… rozpoczęła się pandemia koronawirusa. Szpitale zamknięto, mój onkolog nie był w stanie mnie przyjąć. Kościoły również zamknięto. Wydawać by się mogło, że sytuacja jest beznadziejna, zostałam sama, chora, ze schorowanym dzieckiem. Nic bardziej mylnego.

Dla mnie, w moim sercu, Kościół nie był nigdy bardziej otwarty, jak właśnie w tamtym czasie. To sam Pan Jezus zaprowadził mnie do Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Stadnikach, gdzie znalazłam swojego stałego spowiednika. Spowiedź generalna była dla mnie rozliczeniem się z dotychczasowego życia, poczułam się czysta, jak gdyby otworzyły się pewne drzwi, pojawiła się szansa, wzbudziła się nadzieja.

Po głęboko przeżytych jak nigdy dotąd Świętach Wielkanocnych, jednak z poczuciem tęsknoty za Eucharystią, dostałam od nieznanej mi kobiety namiary na klinikę i onkologa, który mnie przyjmie.

W nocy przed planowaną wizytą ogarnął mnie ogromny strach i lęk o to, co będzie z moim dzieckiem. Przez myśl przeszły mi wszystkie najgorsze scenariusze. Nie wiedziałam, jak z Bogiem rozmawiać, jak prosić; powtarzałam sobie, że to, co się dzieje, musi mieć sens! Położyłam się krzyżem i zaczęłam błagać. „Panie Jezu! Tak bardzo boję się o swoje dziecko…”. I słyszałam w sercu… „Nie bój się, tylko wierz”. Czułam Jego obecność.

Pamiętam, że wstałam ze spokojem duszy, z otartymi łzami i powiedziałam: „Jezu, ufam Tobie”. Z takim samym spokojem przespałam całą noc i nazajutrz rano dotarłam do lekarza. Wiem, że tamtego dnia również inni modlili się o moje zdrowie.

Rozpoczęło się badanie, lekarz długo nic nie mówił, a w końcu, gdy nerwowo zaczął przeglądać poprzednie wyniki, powiedział, że nic nie widzi. „Niech pan nie szuka, bo już pan nie znajdzie, to cud” – uśmiechnęłam się i znów poczułam dokładnie ten sam spokój, z jakim zasnęłam dzień wcześniej. Lekarz nie mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło. Jeszcze tak dokładnie i tak długo nikt mnie nigdy nie badał.

Otrzymałam od Pana Jezusa poprzez Ducha Świętego strumień łask. To nie tylko cudowne uzdrowienie, to głębokie zrozumienie daru macierzyństwa, poznanie siebie samej, tego, nad czym muszę pracować oraz celu życia tutaj na ziemi, jakim jest zbawienie. A to wszystko jest możliwe, jeśli tylko nasza „wiara będzie jak ziarnko gorczycy” (Mt 17,20).

Szukając domu…

Szukając domu…

Nad powołaniem do życia zakonnego zastanawiałam się od czasu szkoły podstawowej. Przyglądałam się wtedy uważnie o dziewięć lat starszej kuzynce. Odwiedzałam ją wraz z jej mamą w różnych placówkach.