Kochana mamo, nie płacz…

fot. claretianosdelsur.org

„Kochana mamo, nie płacz, będę męczennikiem. Pójdę do nieba, tam na ciebie poczekam” – to ostatnie słowa zapisane w notesiku znalezionym u jednego z kleryków klaretyńskich, którego zamordowano wraz z setkami tysięcy katolików podczas bratobójczej rewolucji, przetaczającej się przez Hiszpanię od 1931 roku. Jej następstwem była krwawa wojna domowa mająca miejsce w latach 1936-1939. Wspomniany klaretyn zginął wraz z 50 swoimi współbraćmi z seminarium w Barbastro.

Barbarzyńska rewolucja hiszpańskiej lewicy miała wymazać chrześcijańską tożsamość Hiszpanii. Zniszczono tysiące dzieł sztuki będących dorobkiem kultury chrześcijańskiej. Zamordowano 4022 księży diecezjalnych, 2376 zakonników, 282 zakonnice, 95 kleryków i 13 biskupów oraz 3000 świeckich za to tylko, że byli katolikami. Zniszczono albo całkowicie spustoszono 22 000 kościołów, co dawało niemal połowę istniejących wtedy świątyń w Hiszpanii. Dewastowano cmentarze, profanowano groby, otwierając trumny, rabując z nich kosztowności, a ciała wystawiając na widok publiczny.

Przykład jednego z największych prześladowań religijnych w historii podkreśla dwa jakże różne oblicza braterstwa. Jedno, źle przeżywane, czego obrazem mogą być wojujący między sobą Hiszpanie, podjudzani przez rosyjskich komunistów, doprowadziło do doszczętnej ruiny materialnej i moralnej. Drugie, obrazowane chociażby przez wspierającą się wzajemnie i przebaczającą wspólnotę zakonną, prowadziło na wyżyny świętości.

„Moc wiary, nadziei i miłości okazała się potężniejsza od przemocy. Zwyciężyła okrucieństwo egzekucyjnych plutonów i całego systemu zorganizowanej nienawiści”.

św. Jan Paweł II podczas beatyfikacji hiszpańskich męczenników
25 X 1992

Aresztowanie

Na takie wyżyny wznieśli się klaretyńscy męczennicy, rozstrzelani 2, 12, 13, 15 i 18 sierpnia 1936 roku. Nieco wcześniej, 20 lipca, klasztor w Barbastro został napadnięty przez rewolucjonistów, pod pretekstem posiadania przez zakonników broni. Przerażona wspólnota zakonna, składająca się z 60 misjonarzy: dziewięciu ojców, 12 braci i 39 kleryków, nie stawiała żadnego oporu. Pomimo że przeszukania nie przyniosły efektu, prawie wszyscy zostali aresztowani, z wyjątkiem chorych i starców. Do miejskiego więzienia trafili: przełożony wspólnoty o. Felipe Jesús Munárriz, prefekt studiów o. Juan Díaz i ekonom o. Leoncio Pérez. Pozostałych zakonników odprowadzono do sali teatralnej ojców pijarów, gdzie byli więzieni przez niemal miesiąc. Stąd zabierano ich grupami na egzekucje. Zaczynano od najstarszych, licząc, że ich los zmobilizuje tych młodszych do zaparcia się Chrystusa, którzy dodatkowo będąc w sile wieku, przydadzą się rewolucji. Jako pierwsi bez jakiegokolwiek procesu zostali rozstrzelani wspomniani trzej przełożeni.

Siła wspólnoty

Ich współbracia więzieni w sali teatralnej, pomimo ogromnego lęku i niepewności, dawali przykład wsparcia i ofiarności względem siebie, modląc się przy tym za swoich oprawców. Udręki więzienia potęgował zaduch panujący w sali w środku upalnego lata. Większość więźniów spała na gołych deskach sceny lub na ławkach. Skutki tych niewygód były odczuwalne już po pierwszej nocy. Milicjanci dbali, aby więźniowie otrzymywali minimalną ilość wody, tak aby jedynie przeżyć. Przez miesiąc zakonnicy byli pozbawieni możliwości dbania o higienę, prania czy zmiany bielizny.

Choć byli świadomi bliskiej śmierci, to jednak każda przeżyta wspólnie doba była dla nich wielką próbą. Komuniści zapewniali, że w celu złamania ich zostaną poddani największym próbom. Wielu z nich, nie wytrzymując napięcia psychicznego, odchodziło niemal od zmysłów. Pilnujący ich milicjanci prześcigali się w pomysłach na złamanie duchownych. Wiele razy inscenizowano rozstrzelanie, mierząc do zakonników i pociągając za spust niezaładowanej broni.

fot. claretianosdelsur.org

Wierność

Prawdziwą solą w oku dla anarchistów i komunistów była wierność zakonników ślubowi czystości. Z tego względu sprowadzono do sali prostytutki, które upatrzyły sobie już wcześniej studentów, dręcząc ich swymi zalotami. Jeden z więźniów wspominał, że same ich gesty mogły wzburzyć zmysły nawet anachorety. Mimo tak wielkiej próby żaden zakonnik nie uległ. Po tygodniu wyraźnie rozzłoszczone kobiety zaczęły zachowywać się agresywnie i zaniechały dalszych wizyt.

Niektórzy otrzymywali oferty uwolnienia, ale wszyscy pomimo niewygód wybierali los współbraci, co było skrajnie niezrozumiałe dla krzywdzicieli. Każdy z nich mógł jeszcze przed samą egzekucją ściągnąć sutannę, wyrazić niechęć do Kościoła i otrzymać wolność. Żaden z nich się na to nie zdecydował. Byli mocni nie sami z siebie. Brat zakonny, który przychodził do nich z posiłkami, przynosił im także w ukryciu przez pewien czas Eucharystię, która była dla nich centrum życia. Jeden mężczyzna, który pilnował więźniów przez dwa dni w sali teatralnej, po wojnie sam został… księdzem.

Bóg za ciebie walczy

Bóg za ciebie walczy

Choć bohater dzisiejszego artykułu został wyniesiony na ołtarze w tym wieku, to żył niespełna 400 lat temu. Był jednym z najwybitniejszych ludzi XVII wieku w Polsce. Nazywano go prorokiem Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej, którego dogmat został ogłoszony przez Kościół dwa wieki później.