
fot. saintsforsinners.com
Alkoholizm jest jednym z najpopularniejszych i najbardziej tragicznych uzależnień. Niszczy dosłownie wszystko, co napotyka na swojej drodze: zdrowie fizyczne i psychiczne, relacje z innymi, miłość między ludźmi. Gdy ktoś wpadnie w jego szpony, bardzo trudno z niego się wyrwać. Jest to jednak możliwe! Potrzeba wtedy ogromnego samozaparcia, pracy nad sobą i zapewne asystencji łaski Bożej. Wiemy, że ten nałóg dotknął w młodości św. Monikę – matkę św. Augustyna, która później wymodliła nawrócenie swojemu synowi. Nie ominął również bliższego naszym czasom Irlandczyka, sługi Bożego Mateusza Talbota.
Kandydat na ołtarze urodził się 2 maja 1856 roku w Dublinie, jako drugie z 12 dzieci. Jego życie przypada na czas wielkiego głodu w Irlandii. Wielu ludzi nie miało wtedy pracy, a co za tym idzie – godnych warunków do życia i nadziei na lepsze jutro. Co gorsza, wśród mieszkańców stolicy Irlandii panowała śmiertelna choroba – alkoholizm. Jak wielki był to problem tamtych czasów, może świadczyć chociażby życie rodziny Talbotów.
Alkohol w rodzinie
Z licznej rodziny nie piła tylko jego matka Elżbieta, starszy brat Jan i dwie siostry. Pozostała część rodzeństwa razem z ojcem pogrążała się w pijaństwie. Nietrudno się domyślić, że rodzina żyła na skraju ubóstwa, gdyż pieniądze z pracy były lokowane w pobliskim barze. W tamtych warunkach pracodawcy często „wypłacali” część wynagrodzenia swoim pracownikom w bonach, które można było zrealizować w ich własnych pubach. W rodzinie Talbotów alkohol był przyczyną częstych awantur, przez które na przestrzeni 20 lat zmieniali miejsce zamieszkania aż 11 razy.

fot. unsplash.com
Mimo problemów alkoholowych w rodzinie Mateusz Talbot został posłany przez rodziców do szkoły. Trzeba pamiętać, że wtedy nie było obowiązku powszechnego nauczania. Wierzący rodzice chętnie posyłali jednak swoje dzieci do szkół katolickich. Po ukończeniu zaledwie jednej klasy Mateusz – chcąc pomóc rodzicom, a mając zaledwie 12 lat – podjął pierwszą pracę w firmie zajmującej się handlem… piwa i wina. Tam właśnie obserwując dorosłych, zaczął sam sięgać po produkty oferowane przez właściciela przedsiębiorstwa, w którym pracował. Zatem szybko, bo już w wieku 13 lat, popadł w uzależnienie, w którym tkwił przez kilkanaście lat. Po czterech latach ojciec zabrał syna ze składu win, znajdując mu pracę w porcie. Następnie Mateusz Talbot znalazł pracę jako murarz. Po niej zawsze udawał się do pobliskiego baru, upijając się codziennie. Z każdym dniem staczał się coraz bardziej. Z czasem przepijał wszystkie pieniądze. Nałóg pochłonął go do tego stopnia, że nie mając pieniędzy na alkohol, sprzedawał, co tylko mógł, nawet własne buty. Posunął się nawet do kradzieży skrzypiec.
Wytrwała modlitwa matki
Wstrząsem dla 28-letniego Mateusza Talbota był pewien sobotni poranek. Nie mając pieniędzy na alkohol, czekał pod pobliskim barem na kolegów od szklanki. Był pewny, że zafundują mu wyczekiwany trunek, mając w pamięci, że oni zawsze mogli na niego liczyć w podobnych sytuacjach. Ku swojemu zaskoczeniu doświadczył jednak kpin i obojętności z ich strony. To był dla niego prawdziwy wstrząs! Wtedy pierwszy raz od wielu lat wrócił trzeźwy do domu. Poczuł się tak bardzo odrzucony przez kolegów, których dotąd uważał za przyjaciół, że zaczął zastanawiać się nad swoim życiem. Szybko przyszła refleksja, że zmarnował przez alkohol 16 lat życia! Poczuł wstyd i odrazę do siebie. Były one tak duże, że postanowił udać się do pobliskiego kościoła, aby złożyć ślub abstynencji, do którego często zachęcali księża. Bardzo ucieszyło to jego matkę, która modliła się przez wiele lat o trzeźwość męża i dzieci.
„Jeżeli mnie się udało, tobie też może się udać z Bożą pomocą”.
sługa Boży Mateusz Talbot
Bóg, radykalizm i czujność
Mateusz Talbot pobiegł do kościoła, odbywając tam spowiedź po kilku latach przerwy. Następnie złożył przyrzeczenie abstynencji najpierw na trzy miesiące. Wyznał po latach swojej siostrze, że był to najtrudniejszy okres w całym jego życiu. Budząc się, często myślał, że nie dotrwa do końca dnia bez alkoholu. Co ciekawe, miał świadomość tego, że sam nie jest w stanie pokonać nałogu. W swojej bezsilności wołał do Boga o przetrwanie dnia. Wizyty w pubie po pracy zamienił na spacery i… kościół, nawiedzając go codziennie. Świadomość swojej słabości popchnęła go do tego, że zaczął każdego dnia przed pracą uczęszczać na Eucharystię. Był radykalny w swoim wyborze do tego stopnia, że gdy przesunęła się godzina Mszy Świętej porannej, zmienił pracę, aby mógł w niej uczestniczyć. Po upływie trzech miesięcy podjął abstynencję najpierw na kolejne trzy miesiące, później na rok, a następnie do końca życia. Do rękawa płaszcza wpiął sobie dwie szpilki, tworzące krzyż, aby w chwilach zwątpienia przypominały mu, że sam Bóg poszedł z miłości do niego na krzyż. Pewnego razu wstąpił do baru, obok którego przechodził, a w którym spędził znaczną część swojego życia. Jednak w odpowiednim momencie przyszła refleksja i wyszedł stamtąd. Świadomy swojej ułomności postanowił odtąd nie nosić przy sobie pieniędzy. W kolejnych latach podjął surową pokutę. Zmarł 7 czerwca 1925 roku, a od 2006 roku jest uznawany w Irlandii za patrona mężczyzn i kobiet walczących z alkoholizmem.
Stawić czoła wilkom
Podczas beatyfikacji bł. Elżbiety Canori Mora, która miała miejsce wspólnie z wyniesieniem na ołtarze bł. Joanny Beretty Molli 24 kwietnia 1994 roku, św. Jan Paweł II przypomniał, że wspomniane żony i matki dawały w codziennym życiu świadectwo trudnym wartościom Ewangelii.
Lekarz ubogich
Tego dnia tętniący zazwyczaj życiem i gwarem Neapol zastygł w ciszy. 12 kwietnia 1927 roku prawie wszyscy mieszkańcy wyszli na ulice, aby pożegnać swojego ukochanego doktora.
Żona Lota – ta zapatrzona w przeszłość
Z historią Lota i jego żony spotykamy się na kartach 19. rozdziału Księgi Rodzaju. Bóg chce ukarać grzeszne miasto Sodomę, a równocześnie pragnie ocalić sprawiedliwego Lota, bratanka Abrahama, i jego najbliższą rodzinę.