Obdarzał mnie wciąż miłością,
Kochał, oblicze pogodne miał,
A każdy dzień był Jemu radością.
Ja właśnie o takich dniach śnię,
Które są wypełnione dobrocią Twą.

Patrzę na już pożółkłą fotografię,
Wspominam Boską twarz, Jezu, i chwile,
Kiedy darzyłem Ciebie autorytetem.
Jednak zrozumieć dziś nie potrafię,
Że los nie żałował mi trosk, zwątpiłem,
A serce z rozpaczy stopniało jak wosk.
Postanowiłem odejść, nie smucić Cię,
By innego miejsca na ziemi poszukać.

Wiem! Zgubiłem się w świecie
I wiele smutku doznałem tam,
Jak syn marnotrawny – powiecie…
Powracam! Nie będę więc sam.

Kiedyś, u schyłku moich dni,
Gdy przyjdzie mi stanąć przed Panem,
W zaułku serca żal wzniecę i się skruszę,
By Bóg grzechy wybaczył mi,
Darując największy skarb – czystą duszę.

Panie

Panie

My, którzy znamy tysiące Twoich twarzy:
skrwawionych, obolałych, konających, ścierpniętych,
błagamy Ciebie, idąc do Twoich ołtarzy:
„Pokaż swą twarz nieznaną – zjaw się uśmiechnięty”.